poniedziałek, 9 grudnia 2013

Półmaraton św.Mikołajów - mój pierwszy raz!

Jeżeli przeżyłam ten taniec na lodzie to już żaden uliczny półmaraton nie jest mi straszny.
Toruń jest przepiękny. Ma jedyną w swoim rodzaju atmosferę. Cudownie przybrane światełkami Stare Miasto przywitało nas w sobotni wieczór. A my co? Ledwo to zauważyliśmy! Biegiem
Piękne Stare Miasto
zameldowaliśmy się w hostelu by już za chwilę jeszcze szybciej wyruszyć na poszukiwanie biura zawodów. Odebranie pakietu startowego dzień wcześniej postawiłam sobie za punkt honoru. Wszystko po to by zminimalizować ilość rzeczy noszonych przez Rafała gdy będzie na mnie czekał w trakcie półmaratonu (dodam, że się udało :D nosił tylko balsam do ust!). Trafienie do biura zawodów okazało się nie lada wyzwaniem. Niestety w kwestii oznakowania organizatorzy się nie popisali… W końcu do naszej dwójki dołączyli inni biegacze i stworzyliśmy całkiem sporą „grupę poszukiwawczą”, która na szczęście po kilku minutach roztopiła się przy stołach z pakietami startowymi. Oprócz numeru pakiet
Co ja pacze? Spartanin!
zawierał tradycyjną Mikołajową czapkę i bawełnianą koszulkę – niestety! Nie było już wybranego przeze mnie rozmiaru… Trochę to nie w porządku, bo po coś przecież zaznaczałam rozmiar w formularzu rejestracyjnym (tyle było mierzenia innych koszulek i paniki nad właściwym rozmiarem!). Przełknęłam jednak tę cytrynę i poprosiłam Panią o dużą koszulkę męską z myślą o tym, że pod nią założę po prostu moją biegową bluzę – w ten sposób nie tylko zasłoniłam przed mrozem tyłek, ale również zyskałam piękną pamiątkową koszulę nocną! ;)
Prosto z biura zawodów skierowaliśmy się na dworzec PKS, bo odebrać Anitę i jej koleżankę Monikę, które jechały aż z Gliwic i przez warunki pogodowe miały biedne aż godzinę opóźnienia! O 20.00 byliśmy już w komplecie – dołączyły do nas Magda z Martą i zjedliśmy wspólnie kolację w pierogarni Stary Toruń. Przyznam szczerze, że zabrakło mi na tym wyjeździe spokojnej chwili żeby poplotkować (zwłaszcza z Anitą) niestety wynikało to z tego, że dziewczyny spały w szkole a ja z Rafałem wygrzewaliśmy „stare” kości w hostelu freedom (POLECAM GORĄCO!!!).
Gotowa na wojnę!
Przed pójściem spać przygotowałam sobie „wstępny ubiór na wojnę” i milion razy powtarzałam w myślach „taktykę” POWOLI, POWOLI I RAZ JESZCZE POWOLI! Między 7 a 7.30 na kilometr!!! Pierwszy raz nie wzięłam na bieg swoich agrafek i co? W pakiecie ich nie było! Na szczęście Magda miała dodatkowy komplet i poratowała moją rozczochraną głowę ;p
Rano w dniu biegu miałam poważne wątpliwości czy to na pewno jest dobry pomysł. Do wątpliwości dołączyło jeszcze pęknięte naczynko i krew z nosa zaraz po przebudzeniu (czy to zły znak? Nie ma że boli! To trzecie podejście do półmaratonu i byle krew z nosa mnie nie powstrzyma!!!). Wskoczyłam w przygotowane przeddzień ciuchy biegowe i wyszliśmy z Lubym na zakupy – śniadanie rzecz ważna, ale przy okazji można przetestować zestaw odzieżowy i co? CIEPŁO! Decyzja zapadła więc błyskawicznie – jedna warstwa mniej. Po powrocie do hostelu między przegryzaniem drożdżówki i popijaniem jogurtu (mój ulubiony posiłek przedstartowy ;) ) ściągnęłam z siebie najniższą warstwę i zostałam w samej bluzie i nałożonej na nią koszulce startowej. Wątpliwości prysły. Czas jechać! Narzuciłam na siebie płaszcz i ruszyliśmy ponownie do biura zawodów – tym razem zabrałam ze sobą głowę i nie zapomniałam o drobiazgach przywiezionych dla dzieci z domu dziecka nr 4 w Toruniu. Nic wielkiego, aż głupio mi się zrobiło, gdy Pani wręczyła mi pamiątkową gwiazdkę na choinkę NO BO ZARAZ! TO JA MIAŁAM BYĆ MIKOŁAJEM!
Pamiątkowa gwiazdka :)
Płaszcz został w depozycie, gdzieś w tłumie mignął mi pan Jerzy poznany na Biegu Dębowym w Dąbrowie (biegł z nr 79, pozdrawiamy!), a przy autobusach dowożących na start spotkałam Piotrka (ZAPRASZAM!). Wspólne zdjęcie było obowiązkowe ;) zawsze zastanawia mnie jak to jest, że w takim tłumie (ponad 4 tys. biegaczy) zawsze trafi się na kogoś znajomego :D Ostatni całus dla Rafała i już jadę z Magdą i Martą na start (niestety w tłumie zginęła nam Anita :( )
Seksi Czikk Team i Fitek ;)
Dojeżdżamy, nogi same chodzą w miejscu (z zimna? Czy podekscytowania? Temperatura: -2stopnie C), ostatnia szansa na zaliczenie toi-toika i ruszamy na most. Tam znów kilka pamiątkowych fotek i nagle… fala mikołajów rozlewa się po Toruniu. ZEGAR RUSZYŁ!
Pamiątkowa fotka z Piotrkiem tuż przed startem :)
Powtarzam sobie: nie daj się ponieść! 7-7.30, zmieścisz się w 3 godzinach i tylko o to dziś walczymy. Ale jak tu nie dać się ponieść emocjom i nogom gdy doping w Toruniu jest taki wspaniały?! Przez pierwsze 10km wiodących przez miasto musiałyśmy z Martą ostro ze sobą walczyć. Kibice wołali: „szybciej szybciej!” A my z Martą: „cholera! Wolniej! Znowu za szybko!”.
Uśmiechnięte Czikki na 10km :)
Pilnowanie tempa bardzo się opłaciło, gdy trasa zawiodła nas w las ;) Gdyby ktoś mi powiedział, że będę biegła przez totalnie oblodzone leśne wertepy to z pewnością nie zdecydowałabym się na start. Na szczęście nikt mnie o tym nie poinformował, więc noga za nogą pokonywałam tę ślizgawicę. Parę razy udało mi się uniknąć wywinięcia orła, a od 12km moje nogi poruszała już tylko jedna myśl: na 14km będzie herbata!!! I chwała Bogu za tę herbatę! Wypiłam aż 4 kubki, które przegryzłam połówką batona musli ;p Swoją droga pijąc myślałam tylko o tym, że jestem durna – kubek, dwa ok. ale CZTERY?! Kolka murowana! Na szczęście kolki nie było, więc dobrze, że nie pożałowałam sobie tej najlepszej w moim życiu herbaty ;) Biegłyśmy z Martą dalej (ona skusiła się na banana), ale z każdym kilometrem zaczepiałam coraz więcej osób: „przepraszam bardzo… Pani/Pan z Torunia? Kiedy w końcu skończy się ten CHOLERNY LAS?!”.
Gdy w końcu wybiegłyśmy na asfalt myślałam, że rzucę się na kolana i zacznę go całować ;p na szczęście nie miałam już na to siły. Moja radość nie trwała długo, gdyż po chwili znów dreptałyśmy leśnym duktem... no co za złośliwość! Mijamy tarczę z napisem 21km i nie ma asfaltu! Przebiegłyśmy
Na mecie Anita wyglądała jak zwykle pięknie, a ja? No cóż :D JAK ZWYKLE! ;)
za biblioteką główną UMK i koło „Odnowy” przypomniało mi się jak marzłam tam kiedyś przed koncertem Comy, biegniemy dalej. Wszyscy krzyczą, że już blisko a tej mety wciąż nie widać! W końcu mijamy lodowisko Tor-Tor to już chyba naprawdę bliżej niż dalej? Przy trasie stoi Rafał szybki całus i już obracam się na pięcie i biegnę dalej, wlatujemy na stadion (znów ślisko i trzeba się starać o utrzymanie pionu) przed nami biegnie jakiś chłopak, obok niego inny krzyczy, że ma przyspieszyć „zobacz dziewczyny zaraz cię wyprzedzą i będzie wstyd!”. Tamten mówi, że nie da już rady przyspieszyć, chłopak patrzy na nas i mówi „no dziewczyny! Zawstydźcie go! Dajecie!”. Głowa mówi: nie… kolana mówią: nie!, Marta pyta: „biegniemy?” kto krzyknął, że tak? Kto doładował nagle baterie i gdzie ja lecę? Przecież ja nie mam już siły! Co to za sprint?! Lecimy razem, a chłopak z tyłu krzyczy do swojego towarzysza: „patrz co się dzieje! Patrz co się dzieje!!!”. Wyprzedzamy jakąś dziewczynę, skąd ona się tu wzięła? I nagle: META. Jak to? Już?! Ktoś zakłada mi medal na szyję, ktoś inny wręcza folię… pokonałam pierwszy w życiu półmaraton! Nie, nie, nie, nie będę płakać! Chyba nie będę… Chce herbaty! Jak to nie ma?! T___T Idziemy po zupę i piwo, łykam szybko zupę i mówię Marcie, że się zdzwonimy – pełen namiot obcych ludzi a Rafał gdzieś tam czeka… Niestety na stadion nie wpuszczali kibiców, a to z nim chciałam świętować, to on był dumny! Chwytam drożdżówkę i lecę go szukać – podekscytowana zapominam zabrać płaszcz z depozytu ;p musimy się po niego wrócić, w końcu spotykamy Anitę – w kolejce do depozytu :D
Najpiękniejszy, najbardziej wywalczony, najulubieńszy ze wszystkich, wspaniały MEDAL!
Myślę, że mam prawo być z siebie dumna. Może czas 2 godziny 32 minuty nie jest zabójczo dobry (może nie jest nawet wcale dobry ;p ), ale dla mnie równa się z wykonaniem planu w stu procentach. Ani razu nie maszerowałam. PRZEBIEGŁAM PÓŁMARATON. I tego nikt mi nie odbierze. Czy wrócę za rok? Nie wiem, ale polecam ten bieg każdemu. Nie dla życiówki, ale po to by poczuć atmosferę tej imprezy i pooddychać świątecznym, piernikowo-pierogowym powietrzem Torunia.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Zostań dawcą szpiku!

Dziś będę Was namawiać :D Namawiać do zostania dawcą szpiku bądź też komórek macierzystych. Może gdzieś tam hen hen daleko Twój bliźniak genetyczny potrzebuje Twojej pomocy? To nic nie kosztuje, a można uratować czyjeś życie. Jasne. Powiesz, że się boisz. Ja też się boję. Ludzie już tak mają, że boją się tego czego nie znają, czego nigdy nie robili.
Biegać też się bałam, a Ty? BOŻE! Jak ja się bałam biegać! Przecież ludzie będą się śmiać. Będą
Czapa z puzzlem :)
pokazywać mnie palcami, będą padać głupie i raniące komentarze. To dopiero było straszne! Dałam rade ;p przeżyłam, przywykłam, uodporniłam się. DLA SIEBIE. Dla radości płynącej z biegania. Dziś biegam z puzzlem – symbolem tego, że jestem zarejestrowana jako dawca.
Może, więc skoro boisz się oddać szpik dla kogoś, dla jego radości to pomyśl w drugą stronę: przecież chciałbyś/chciałabyś żeby TWÓJ bliźniak genetyczny zarejestrował się w bazie, prawda? No, bo gdyby kiedyś coś się stało… TFU TFU TFU! Lepiej nawet o tym nie myśleć! Lepiej myśleć o tym, że można uratować czyjeś życie i szczęście :)
Sama długo się wahałam… a jak zrobię tatuaż, albo jak zajdę w ciążę i do mnie zadzwonią to co? Ktoś będzie miał już nadzieję i wszystko na nic? Nic z tych rzeczy: takie radosne wydarzenia jak ciąża (czy też tatuaż ;)) zgłasza się na stronie internetowej i na określony czas jest się wyłączonym z bazy :) później gdy minie okres „kwarantanny” ;p wraca się do bazy bez najmniejszych przeszkód.
To naprawdę proste!
Wystarczy zamówić ze strony fundacji DKMS (http://www.dkms.pl/) bezpłatny pakiet „startowy”.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Minął rok.

Minął rok od kiedy Kamila namówiła mnie na zostawienie kijków od nornic walking w szafie i stawienie czoła planowi Skarżyńskiego dla początkujących, kanapowych biegaczy. Ach co to był za rok! Pierwszy start i spotkanie temu przy okazji Biegnij Warszawo – myślałam, że zasapię się na śmierć! W minionym roku wystartowałam łącznie w dziesięciu biegach ulicznych, a przebiegnięcie w ślimaczym… em to znaczy w „tempie spalającym tłuszcz(!)” dziesięciu kilometrów na treningu nie sprawia mi już najmniejszych problemów. Mimo to czy faktycznie tak dużo się zmieniło? Na pewno zmianie uległo moje podejście do wysiłku fizycznego gdy np. jestem ze znajomymi nad jeziorem i ktoś musi  iść po flaszkę (albo węgiel) do jedynego sklepu we wsi oddalonego o 5km to zgłaszam się na ochotnika żeby nie słyszeć ich jęczenia, że trzeba będzie wystawić samochód ;p Gdy jestem na wycieczce rowerowej nie zsiadam z roweru przy każdej górce (jak miałam w zwyczaju czynić) tylko zrzucam przerzutkę i „biorę górę na klatę” ;) Pod tym względem zmieniło się BARDZO dużo.
Co jeszcze zmieniło się przez ten rok? Poznałam rewelacyjnych ludzi! W różnym wieku, różnych płci,
:)
ale wszyscy są niesamowicie pozytywnie zakręceni na punkcie biegania i TO jest FANTASTYCZNE.
Szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie, że miałabym teraz przestać biegać. Przyznaję się bez bicia: lipiec i sierpień to dla mnie najgorsze miesiące w roku. Nie tylko pod względem biegowym, ale i migrenowym. Cały czas czuje jak ta paskuda krąży gdzieś w powietrzu żeby zaatakować w najmniej spodziewanym momencie ;p Biegam teraz strasznie nieregularnie i doszłam do wniosku, ze durna jestem! Trzeba biegać mniej, ale częściej, a jak pogoda pozwoli to wydłużać dystanse.
Mam nadzieję, że przyszły rok będzie co najmniej tak samo biegowo udany jak ten :) Powoli krystalizuje mi się też kalendarz biegowy i wiem, ze nie będzie już tak napiety jak tegoroczny, ale z niektórych imprez np. z Zimowego Biegu Dębowego czy Run Toruń po prostu nie wyobrażam sobie zrezygnować. Oby tylko czas pozwolił i zdrowie dopisało :)
Kolejny rok przede mną!

niedziela, 21 lipca 2013

Nocne bieganie.

Jak już pewnie większość z Was się orientuje biegam z systemem Nike+. W kwestii dokładności jest kijowy, ale dla biegacza "for fun" za jakiego się uważam w zupełności wystarczy :) jak mi kiedyś przyjdzie do głowy się ścigać z kimś innym niż ja sama to zainwestuje w Garmina ;p ale szczerze wątpię, że to kiedyś nastąpi ;p
W każdym razie Nike+ posiada system "motywacyjny" dla takich leniwych tyłków jak ja, tzw. TROFEA. Tak wiem... kolorowy obrazek w internecie! Co to niby za motywacja? Dla mnie jest. Nie potrafię tego wyjaśnić to jak fenomen pokemonów MUSZE MIEĆ JE WSZYSTKIE! ;p
Obecnie pracuje (przy pomocy Lubego w roli ochroniarza) nad zdobyciem trofeum night owl (nocnej sowy :D):

Night Owl
Bieganie w takich godzinach do najbezpieczniejszych nie należy, szczególnie dla kobiety, bo nigdy nie wiadomo kogo można spotkać. W piątek na naszej drodze stanęła grupka pijanej młodzieży (dziewczyna zalana w sztok biegła kawałek z nami ;p) i ZAJĄC! Zając w środku miasta :) Na razie nie spotkaliśmy dzików, ale zaprzyjaźnieni biegacze (na długich wybieganiach czasem do kogoś podbiegam i dręczę go moim towarzystwem przez parę minut ;p) opowiadali mi o takich spotkaniach "szable to miał długości mojego ramienia!" i takie tam ;p
Dlatego wolę biegać z Lubym. Jak wygląda moja nocna ścieżka?
moje miasto nocą ;)
Co jest najważniejsze na takiej ścieżce w nocy? ŚWIECIĆ SIĘ. Moim pierwszym odruchem byłoby ukryć się, ubrać na czarno, niech nikt mnie nie widzi i nie słyszy to może nie dostanę w łeb ;p ale! są jeszcze samochody, albo pijani rowerzyści, a dzikie zwierzaki jak widzą taką sapiącą kupkę tłuszczu to też im się wydaje bardziej przerażająca jak się świeci ;p
Zatem nie ukrywajcie się tylko dajcie się zobaczyć. Odblaski to temat rzeka, najczęściej poruszany w okresie jesienno-zimowym wtedy też pamiętają o nich niemal wszyscy i w kółko powtarza się "tak tak trzeba błyszczeć". Co zmienia się latem? Zmieniają się ciuchy ;p krótkie gacie rzadko kiedy maja odblaskowe wstawki, koszulki to samo. No i jest lato więc długo widno... ta jasne ;p NIE ZAPOMINAJCIE O ODBLASKACH!
Mnie chyba widać?
Świećcie się!
Tyle na dziś ;) Jak skończę sowę to będę walczyć ze swym wewnętrznym leniem vel trzymającą mnie kołdrą i wezmę się za "rannego ptaszka" :) czyli treningi między 3 a 6 rano :)
P.S. Zapisałam się na półmaraton w Tczewie :) Startuje 27 października :)

poniedziałek, 1 lipca 2013

Samsung Irena Women's Run

Czyli o tym jak błękitne koszulki  przegoniły deszcz z Warszawy :)
Zapisując się na ten bieg zapytałam koleżanek z teamu: „czy jestem na tyle szalona, żeby w sobotę pobiec w biegu na dychę w Gdyni, po czym wsiąść w polskiego busa by w niedzielę w samo południe biec w warszawie?”. Odpowiedź była natychmiastowa: OCZYWIŚCIE ŻE TAK!
Mój szczęśliwy numer :)
Wiele dziewczyn pytało mnie skąd w ogóle dowiedziałam się o tym biegu. Znalazłam zdjęcia z poprzedniej edycji w wygranej podczas Biegu Dębowego „Pasji Biegania” i wtedy zimnego, śnieżnego i wietrznego marcowego dnia podjęłam decyzję, że nie ma lepszego sposobu na przywitanie lata niż prawdziwie kobiecy bieg.
Magda powinna rozważyć dołączenie do Seksi Czikków!
Oczywiście w międzyczasie wszystko musiało pójść nie tak i zamiast czterech seksi czikków na starcie stanął tylko jeden (choć uważam, że koleżanka Magda, która biegła z nami również podczas zeszłorocznego biegnij warszawo powinna poważnie rozważyć dołączenie do Teamu!), a w dodatku całą noc padało – przez co padł na mnie blady strach, że kolejny warszawski bieg zostanie odwołany z powodu złej pogody… Na szczęście nic takiego się nie stało i można było biec! W dodatku organizatorzy wystosowali nawet do wszystkich uczestniczek zapraszającego sms ;) My się deszczu nie boimy!
Jest radość, ale jest też gorąc ;)
Jeżeli mam być szczera, to nie pogardziłabym gdyby podczas biegu deszcz jednak padał ;p Była istna PATELNIA. Podbieg dla większości pań był raczej podejściem, mi i Magdzie udało się go pokonać biegiem, ale astma ostro dawała o sobie znać ;p sapałam jakbym niosła ze sobą na plecach tonę węgla! Słońce prażyło tak, że na czwartym kilometrze po raz pierwszy w życiu poczułam co to znaczy gdy podczas biegu kręci się w głowie. Udało mi się zebrać w sobie i dobiegłam do mety z czasem 30 min 20s. Do założonego celu czyli złamania 30 minut zabrakło odrobinę szczęścia ;)
Błękitne koszulki na starcie
Cała impreza to jednak nie tylko bieg, ale też super rozgrzewka przed, rozciąganie po i koncert :) Wolontariusze roznosili wodę i knoppersy a na całej Agrykoli panował prawdziwie babski radosny nastrój. Świetnym pomysłem organizatorów był kącik dla dzieci, gdzie panie mogły zostawić swoje pociechy pod okiem profesjonalnych opiekunek ;) Mężczyźni wspaniale wspierali swoje kobiety (mój teeeż!!! :*), można było udać się na masaż i porozmawiać z fizjoterapeutą.
Długo będę wspominać ten bieg i towarzyszącą mu atmosferę, wisienką na torcie jest to, że udało mi się zrobić sobie zdjęcie z Panią IRENĄ SZEWIŃSKĄ!!! Jak powiedziała Anita „masz zdjęcie ze legendą!” :D ano mam!
Zdjęcie z legendą a ja stoję jak cielak ;p
Piękne koszulki, piękne medale, piękna pogoda i piękne kobiety. Czego chcieć więcej? Jeszcze większej frekwencji za rok!
piękny medal :)

sobota, 22 czerwca 2013

Nocny Bieg Świętojański 21/22 czerwca 2013

Na ten bieg był plan. Misterny plan życiówkowy. Niestety! W połowie miesiąca PLAN zastąpił POMYSŁ. Pomysł na bieg z wiechciem na głowie ;)
Nocny Bieg Świętojański zainaugurowaliśmy tradycyjnym już zdjęciem przy trapie błyskawicy. Jak napisał Piotr – wielka biegowa rodzina na jednym zdjęciu :)
Tradycyjne zdjęcie "przy trapie" :)
Później był czas na rozgrzewkę i nagle zrobiło się dziesięć minut do północy, czyli startu. Luby ruszył to swojej strefy startowej, a ja grzecznie ustawiłam się w ostatniej. Prawie pięć tysięcy ludzi na starcie to ogromne wyzwanie organizacyjne. W mojej strefie startowej było tak tłoczno, że „specjalny strój świętojański” trochę przeszkadzał. Dzielnie przedzierałam się jednak przez tłum pytając co chwilę mijane osoby „Dobry wieczór na ile pan/pani biegnie?” w końcu dotarłam do pań w zielonych koszulkach teamu „Aniołki Dżordża” :) zapamiętałam je z mety Biegu Europejskiego więc grzecznie ustawiłam się za nimi.
Rozgrzewkowo :)
Jak zwykle sygnał do startu dała Błyskawica i ruuuszyliśmy! Osobiście uważam, że najgorszą częścią trasy są dwa pierwsze zakręty. W takim tłumie jest tam zwyczajnie niebezpiecznie i trzeba uważać żeby się nie przewrócić. Ponoć mało brakowało a zadeptaliby jakąś dziewczynę. Na tym odcinku tracę zawsze najwięcej energii. Trzeba powyprzedzać tych, którzy przeliczyli się z siłami już na starcie, albo zwyczajnie źle się ustawili, bo „przecież to ostatnia strefa i nikt tu się nie spieszy”. Tradycyjnie znalazłam sobie swój „lodołamacz” czyli biegłam śladami dużego, wysokiego faceta :D przyczepiłam się jak rzep do psiego ogona i puściłam dopiero na polskiej ;) dzięki temu ten fragment pokonałam w miarę bezboleśnie. Pierwsze schody zaczęły się na czwartym kilometrze: wsuwki wpijały mi się w czaszkę, a liście z wianka przysłaniały widoczność i wkurzały ;p w dodatku był tak solidnie zrobiony, ze nie mogłam ich wyrwać! W końcu jakoś mi się udało i pozbyłam się trzech największych ;p Przy skręcie na węglową super grali i kibicowali :D do świętojańskiej leciałam jak na skrzydłach i dobrze, że miałam swoją wodę, bo nie traciłam czasu na zatrzymywanie się. Świętojańska pokonana biegiem (treningi na górkach wyraźnie dały rezultaty!), przy biegosferze wylałam wodę na głowę żeby się ochłodzić, bo zrobiło się naprawdę nieciekawie. Nie da się ukryć: wianek ciążył i było w nim MEGA gorąco. Powiedziało się A trzeba powiedzieć B i C i biec dalej ;) Było gorąco i duszno, ale pomagały miłe komentarze ludzi na trasie „piękny wianek”, „zobacz na tę dziewczynę”, „fajna czapka” xD zwłaszcza ten ostatni powalał mnie na kolana ;) Na ostatnich metrach udało mi się wycisnąć z głowy (bo nie nóg) jeszcze trochę i pięknie zafiniszować :D swoją drogą musi to być strasznie głupie uczucie jak przed samą metą wyprzedza cię wariatka z ogromnym wieńcem na głowie :D
Łapanie powietrza na mecie ;)
Niestety na mecie zabrakło dla mnie wody, ale miałam swój bidon, więc nie było tragedii. Wkurzają mnie strasznie biegacze „na dziko”, którzy nie wpisują się na listę startową (szkoda im 20zł czy co?!) i przez nich nie starcza wody/medali dla osób, które normalnie biorą udział w zawodach… W dodatku na metę wbiegłam z piskiem radości i uniesionymi rękami i usłyszałam komentarz: „to nie był maraton”. Może i nie, ale ten kto to powiedział opierał się bramkę nie biorąc udziału w imprezie więc co on może o tym wiedzieć? ;p
Z kolegą Piotrkiem po biegu :) P.S. Gratulujemy wynikuuu!
Dobiegłam z czasem 1h 5 minut, czyli szału nie było, ale pogoda i wianek dały mi ostro w kość. Na mecie byłam przeszczęśliwa, że się udało :D a medal i pozdrowienia innych biegaczy były jak zimny kompres na moją obolałą głowę ;) Ostatni tegoroczny gdyński bieg dopiero w listopadzie! Wystąpię oczywiście na biało-czerwono ;) i może wtedy uda się zrobić życiówkę? Dla mnie bieganie to przede wszystkim radość i dobra zabawa.
Wbieg na mete a la superwomen :D
Wyniki, choć cieszą, schodzą na drugi plan. NAJWAŻNIEJSZE JEST ZDROWIE! A moje, od kiedy biegam, znacznie się poprawiło. Do zobaczenia w listopadzie! :D
Trzeci kawałek układanki :)

środa, 5 czerwca 2013

Pokolenie ludzi słabych.

Jeżeli chcesz coś zrobić to po prostu wstań i zacznij to robić. Co to jest pięć kilo? 
Pięć kilo to wyjście do kina bez popcornu. To nie zjedzenie czekolady, gdy Luby szeleści opakowaniem. To odpuszczenie kolacji po dwudziestej. To umiejętność powiedzenia NIE jedzeniu. Dlaczego żarcie kontroluje moje życie ja się pytam? 
Bo żarcie rozumie.
Nie zadaje pytań.
Jedzenie akceptuje mnie taką jaka jestem.
Nie gapi się na mnie (tzn. zazwyczaj, bo jednak z rybami to różnie bywa…).
Boli mnie żołądek. Znowu nażarłam się na noc. Czemu? Bo sesja! No sesja przecież… nie mam energii musze coś zjeść, razem z jedzeniem do brzucha wiedza wchodzi do głowy – no toż to oczywiste!  Wczoraj nażarłam się, bo posprzeczałam się z mamą. Przedwczoraj, bo jedzenie zostało i nie mogło się zmarnować, a wcześniej jeszcze był grill ze znajomymi – kolejny wspaniały powód żeby się nażreć, no ale przecież nie będę aspołeczna! Wszyscy jedzą to ja też. Doskonały powód żeby się nażreć. Dlaczego nażre się jutro? Powód na pewno by się znalazł… ach tak! Okres się zbliża – będzie pysznie!



Jesteśmy pokoleniem ludzi słabych. Ja pokażę wam, że potrafię być silna.
Pięć kilo to za dużo? Dobrze. Małymi kroczkami. Stawiam sobie wyzwanie – 3 kilo do końca czerwca.
Idę spać, zaczynam od jutra zwleczeniem się z łóżka o szóstej na trening. Nigdy wcześniej to mi się nie udało. Czas to zmienić i wziąć życie w swoje pulchne łapki.

piątek, 24 maja 2013

Pierwsze w życiu 20km

20 kilometrów to dystans skłaniający do przemyśleń. Zdecydowanie i z całą stanowczością. Celem było utrzymanie tempa 7-7.30min/km. Przez pierwsze trzy kilometry myślałam, że umrę! Ciągle sprawdzałam tempo i zwalniałam, zwalniałam i znów zwalniałam… w końcu doszłam do wniosku, że na swojej stałej trasie tak będzie cały czas, więc… zmieniłam ją ;) Pobiegłam sobie nad morze :D
morze <3
później wróciłam na ścieżkę, przebiegłam ją jeszcze raz (z nadzieją, że może jakiś samolot będzie lądował i zrobię dla Was zdjęcie, ale nic z tego), wbiegłam sobie w polną dróżkę, pobiegłam w stronę portu Marynarki Wojennej i powolutku do domku :) Na 17 kilometrze miałam maleńki kryzys, ale byłam już tak blisko domu, że napiłam się wody, pstryknęłam zdjęcie stoczni i pobiegłam na podbój ostatniego podbiegu! Jestem z siebie bardzo dumna, bo nie zrobiłam ani jednej przerwy na marsz przez całą trasę :D Ścieżka jest straszna, bo dużo ludzi tam biega ;p tam najbardziej mnie korciło, żeby przyspieszyć zwłaszcza, gdy widziałam plecy innych ;p
Zainspirowała mnie do tego koleżanka Asia. Niby miałam w planie treningowym te dłuższe wybiegania, ale ustawione w weekendy i ciągle coś mi wypadało ;p Dziś idealna pogoda do biegania: piętnaście stopni, chmurki, lekki wietrzyk. Zapakowałam swój plecaczek (dwa bidony z wodą i komórka), który dostałam na Gdyńskim Poruszeniu, poinformowałam Lubego żeby nie czekał na mnie z obiadem i ruszyłam w trasę!
kryzysowa stocznia
Zebrało mi się w końcu na notkę o grubasach ;p Jest mnie za dużo tu i ówdzie i zawsze tak było. W podstawówce najgorszym określeniem jakim poczęstowali mnie rówieśnicy było: „gruba Berta”. Bóg mi świadkiem setki nocy przez to przepłakałam. Pamiętam jak zaczynałam biegać bardzo mnie bolały komentarze ludzi na temat mojego wyglądu. Po pewnym czasie jednak wyczerpały im się pomysły i ciągle słyszałam to samo: że krowa, że spocona świnia (świnie są strasznie biedne nie? Przecież one się nie pocą!) itd… Czekałam aż usłyszę coś nowego i usłyszałam! We wtorek na gdyńskim poruszeniu ;p zostałam nazwana przez pana „cielęcinką” xD No tego jeszcze nie było! Tak pieszczotliwe ;p co prawda Rafał chciał się wrócić i obić mu twarz, no ale to już inna sprawa ;p Zresztą pan sam nie wyglądał jak Banderas, więc obicie twarzy w niczym by mu nie pomogło ;p
Co do otyłości i nadwagi. OSOBA, KTÓRA NIGDY NIE BYŁA GRUBA NIE ZROZUMIE JAK TO JEST. Nie chodzi mi tutaj o usprawiedliwianie otyłości, co to to nie! Chodzi mi o samo podejście. Mój Rafał nie raz zasypuje mnie radami co powinnam, a czego nie powinnam robić, jak mam biegać, jak oddychać, jak jeść czy nie jeść. Często pyta np. czy coś tam zrobię np. czy dotknę palcami do ziemi. Zawsze odpowiadam to samo: nie bo mi fałdy tłuszczu przeszkadzają. Dotknę! Jasne, że dotknę toż się rozciągam po każdym treningu ;p ale brzuch przeszkadza – wiadomo.
Nie mogę patrzeć na siebie na zdjęciach, na filmach itd. On mówi, że przesadzam, a ja wiem swoje.
Specjalnie dla Was przepisałam fragment książki Jerzego Skarżyńskiego „Biegiem przez życie”.  Fragment traktujący o tzw. dietetycznym paradoksie bliźniąt, uważam, że dobrze przedstawia sposób funkcjonowania mózgu i myślenia osoby puszystej ;p :
Myślę, że każdy nastolatek – ale i jego rodzice, bo to oni są zwykle winni otyłości swoich dzieci – powinien poznać tzw. dietetyczny paradoks bliźniąt. Wyobraź sobie, że rodzić się w ciąży bliźniaczej, masz identycznego brata. Długo jesteście jak dwie krople wody, nie tylko pod względem wyglądu ale i funkcjonowania waszego organizmu. Jecie podobnie, bawicie się podobnie, odpoczywacie podobnie, więc nic dziwnego, że wasze organizmy pracują niemal identycznie. Ale… zaczynasz jeść więcej, a twoja aktywność fizyczna maleje. W efekcie w ciągu roku ważysz 20-30kg więcej od brata. Jesteś ciągle niby taki sam jak on, ale wyraźnie widać różnicę kategorii wagowej. Jednak coś się rusza, postanawiasz zrzucić nadwagę. Rok trwają twoje usilne działania, by powrócić do swej poprzedniej wagi, tej którą ciągle ma twój brat. W końcu ci się to udaje – dzięki skrupulatnie przestrzeganym dietom odchudzającym i dużej aktywności fizycznej znów jesteście identyczni. Czyżby? Okazuje się, że jeżeli nawet wyglądacie wciąż tak samo, jak dwie krople wody, wasze organizmy funkcjonują już inaczej, i – co gorsze – nigdy już nie będą funkcjonowały identycznie. Twój organizm wchodząc w sferę otyłości poruszył struny, które do końca życia będą grały swoją melodię. Tyjąc wyprodukowałeś nadliczbowe miliardy komórek tłuszczowych, które aż wyły o kolejne porcje jedzenia, ale przestraszyłeś je wprowadzając dietę i zwiększając aktywność fizyczną. Tego się nie spodziewały, więc zaczęły się bronić. Odchudzanie na zawsze zmieniło procesy metabolizmu. Strach komórek tłuszczowych przed chudnięciem spowodował, że wszystkie procesy energetyczne są teraz mniej energochłonne. Gdy teraz ćwiczysz razem z bratem, wykonujesz identyczne ćwiczenia z identyczną intensywnością, twój organizm spala 20-25% mniej kalorii. Zmienia się bowiem struktura twoich mięśni. Stają się one wydajniejsze, a cały organizm jest bardziej energooszczędny. GRELINA, hormon głodu, pojawia się teraz w twoim organizmie na poziomie ok. 20% wyższym niż u twego brata. Z kolei peptydu YY, hormonu regulującego uczucie sytości i zanik apetytu, oraz leptyny, hormonu odpowiadającego za zwiększenie tempa przemiany materii (między innymi), masz za mało. To nie koniec różnic. Gdy spojrzysz na apetyczne jedzenie lub nawet tylko na jego obraz w telewizji albo na zdjęciu twój mózg reaguje pobudzająco w obszarze nagrody, podszeptując ci, byś to zjadł. To męczarnie, które są obce twemu bratu, i których nigdy nie doświadczyłbyś, gdybyś kiedyś nieroztropnie nie przekroczył granicy nadwagi i otyłości.”
Dlaczego przedstawiam Wam właśnie ten fragment? Głównie dlatego, żeby uświadomić Wam, że ktoś kto całe życie jest chudy nigdy nie zrozumie osoby otyłej czy z nadwagą. Jak widać nie chodzi tylko o psychikę i sposób w jaki traktowane są osoby otyłe, ale również o fizjologię.
Ach i jeszcze jedna historia: w zeszłym roku jak przygotowywałam się do Biegnij Warszawo widziałam na ścieżce bardzo otyłą panią. Biegała. Wszyscy ją wyprzedzali, ale biegała! Niestety nie widziałam jej ani razu więcej. Wiecie dlaczego? Bo pewnie się biedna nasłuchała od inteligentów przechodniów i schowała w domu :(
Teraz jestem już mądrzejsza i wiem, że trzeba biegnąc patrzeć przed siebie i rzucać tym ćwokom wyzwanie! Jestem pewna, że co najmniej połowa wysiadła by na piątym kilometrze ;)
dumna jestem jak paw!

poniedziałek, 20 maja 2013

IV Kwidzyński Bieg Papiernika czyli tańczymy chodzonego w upale

Pobudka o 5 rano czyli jeden z dłuższych dni mojego życia ;) Z samego rana pojawiły się pomysły pt „a może nie jechać?" Niestety ;) byliśmy z Lubym umówieni z Piotrem i koleżanką Moniką na siódmą, więc trzeba było podnieść zadki z pościeli, ogarnąć się i wsiąść do autka. Po odebraniu towarzyszy wyruszyliśmy w podróż do Kwidzyna. Dzień był piękny! Gdy wysiedliśmy przed halą sportową było jakieś 25 stopni… plus minus, ale raczej plus jakieś 4 stopnie  ;p Pełnia słońca i odrobinka ciepłego wiatru. Jednym słowem: pogoda zdecydowanie nie do biegania!
Pakiet startowy i wygrana koszulka "Pomorze biega"
Odebraliśmy pakiety startowe, wszystko szybko, sprawnie, sympatycznie. Wspominałam już, że był to darmowy bieg? Otóż tak ZERO złotych polskich wpisowego. Bogaty zestaw startowy: piękny numer z wbudowanym czipem, frotka do ocierania potu, którego przez temperaturę wylaliśmy hektolitry, piękna biała czapka biegowa kalenji, batonik energetyczny, ulotki i „paleciak”, który najbardziej mi się podoba :D Nareszcie mam odpowiedniej wielkości karteczki do zapisywania list dietetycznych zakupów! :D
Krótka rozgrzewka, która naprawdę nie była tego dnia potrzebna (cały czas skandowałam hasło: nieme chceee mi sięęę! Nie biegnijmy!!! – Luby może zaświadczyć ;p powiedział, że mam pobiec dla medalu i jako prawdziwa blachara zmobilizowałam się tylko dlatego!) i o 11 ustawiliśmy się w strefie startowej (na czas ponad godzinę, bo naprawdę było zbyt gorąco na cokolwiek innego). Przez pierwsze dwa kilometry było znośnie, schodki zaczęły się po trzecim. Trasa prowadziła przez zakłady International Paper Kwidzyń i… pomysł był ekstra! Uczucie niesamowite – biec przez fabrykę, widzieć to wszystko od środka, ogromne wrażenie zrobiła na mnie wielka góra „zmielonych” drzew (no drewna…), ALE. No właśnie ale. Jeżeli nie jesteś alergikiem, albo jesteś alergikiem, który jest na tyle inteligentny żeby być pod stałą opieką lekarza – biegnij. Jeżeli jesteś kretynem jak ja i ciągle coś jest ważniejsze od wizyty u pulmonologa, a to na co jesteś uczulony jest akurat w szczycie pylenia – odpuść. Przytoczę rozmowę na trasie: Luby: „ale śmierdzi mokrą pulpą!” Ja: cisza (a raczej sapanie), On: „tzn. mokrym papierem…” Ja: „wiem (kwiiiik) co to ku*a (kwiiik) jest (kwiiik) pulpa!!!!!!!” . Ten uroczy „kwik” to dźwięk jaki wydają moje oskrzela w szczycie nie biegowej formy ;p  Niestety przez to nie obyło się bez drobnych przerw na marsz. Luby dzielnie mnie pilnował żebym mu nie padła tracą na swoim wyniku… Podsumowując: trasa była rewelacyjna. Trzy punkt z wodą (jedyny minus jest taki, że dwa razy załapałam się na gazowaną :( ), co chwilę spryskiwacze z zimną wodą, pod które można było wbiec by się ochłodzić. Bardzo dobra opieka medyczna (niestety znów nie obyło się bez zasłabnięć na trasie…) i DOPING! OGROMNE DZIĘKI za REWELACYJNY DOPING uczniów z Kwidzyńskich szkół. REWELACJA! Ostanie dwa kilometry przebiegłam dzięki nim jak na skrzydłach! Niestety miałam też dreszcze i było mi zimno…  ten start nie był moim najmądrzejszym posunięciem. Na szczęście organizacja rewelacyjna (to już chyba pisałam) i mogłam wziąć chłodny prysznic, wypić mnóstwo wody i ogólnie doprowadzić się do stanu używalności.
O! A tu przestraszyłam dziecko ;)
Niestety zabrakło dla nas medali :( w najgorszych chwilach podczas biegu myślałam tylko o tej małej blaszce (jako najprawdziwsza blachara:D) przy mecie, gdy mijaliśmy ludzi, którzy już ukończyli patrzyłam tylko na ich medale i myślałam, że zaraz poczuje na szyi ten słodki ciężar! A tu: przebiegłam przez metę, dostałam w łapkę wodę, rozglądam się i… nic. Patrzę zdezorientowana, pan przez mikrofon mówi „Każdy uczestnik, który ukończy bieg otrzyma pamiątkowy medal” patrzę, patrzę, gdzie te medale?! I nie ma :( Byłam na mecie 1369. Organizatorzy przygotowali 1300 medali. Poczułam się jak dziecko, któremu ktoś zabrał cukierka: ale jak to?! To ja tu walczę o ukończenie w tym upale, a tu co?! Nie ma???? Raaafaaał czemu nieee maa??? – Medale dostaniemy ;) zostaną dosłane pocztą. Dlaczego? Dlatego, że jak pisałam wcześniej Bieg Papiernika jest biegiem darmowym, a co za tym idzie ludzie go NIE SZANUJĄ. Zapisują się na i nie przyjeżdżają. W tym roku zapisanych było ponad cztery tysiące wystartowało troszkę ponad półtora tysiąca. Nie mam pretensji do organizatorów – nauczeni doświadczeniem wolą zamówić mniej niż zostać z tysiącami nie potrzebnych blaszek, ale… jeżeli mogę coś skromnie zasugerować ;) napiszcie o tym w regulaminie! W przyszłym tygodniu odbywać się będzie kaszubska piętnastka i tam w regulaminie stoi jak byk: medale dla pierwszych 700 osób, reszta dostanie pocztą. Nastawiam się i wiem, że jak się nie zmieszczę to sama sobie jestem winna i odbiorę medal później (tzn. nastawiłabym się gdybym biegła). Tutaj najgorsze było to rozczarowanie na mecie. Przez moment nie do końca do mnie dotarło co się stało ;p i z nadzieją wypatrywałam wolontariuszy i wysłuchiwałam tego charakterystycznego „brzdęku” ;)
Na szczęście! Znalazł się ktoś , kto otarł moje łzy :D A mianowicie sklep biegowy i radio Gdańsk ;) W konkursie na hasło dla Sklepu Biegowego wygrałam koszulkę Nike! :D Dry fit z wspaniałym napisem „Pomorze Biega”! Ach jestem dumną Pomorzanką i na pewno pobiegnę w niej nie raz by przynieś chlubę naszemu pięknemu regionowi ;)
Zrobiliśmy sobie też zdjęcie z Lubym, które od razu nam wydrukowano i wręczono :D W dwóch
"My tu wam wszystko załatwimy!" :D
egzemplarzach mimo, że zapewniałam panią, że nam wystarczy jeden gdyż w razie rozpadu pożycia (tfu tfu tfu!!!) przetniemy na pół ;) ;) ;) Ach i do zdjęcia zorganizowali nam nawet dwa medale! Pozwolę sobie zacytować pana fotografa „no to co jeszcze potrzebujecie? My tu wam wszystko załatwimy !:D” .
Na koniec była jeszcze loteria: każdy numer startowy miał „wbudowany” ;) kupon, który sympatyczni państwo odrywali na mecie. Po biegu losowano BARDZO atrakcyjne nagrody ipody, bony do decathlonu, odkurzacze :D Niestety spieszyliśmy się i nie zostaliśmy na losowaniu… Nadrobimy to w przyszłym roku! :D
Podsumowując: w przyszłym roku na pewno wrócimy do Kwidzynia, dla mnie będzie to jednak bieg typowo zabawowo – rekreacyjny i mam nadzieję, że uda mi się trafić do pulmonologa przed przyszłym sezonem pylenia ;p
Jest końcówka - jest zaciesz :D

poniedziałek, 13 maja 2013

Bieg Europejski Gdynia 2013 czyli mój koszmar

W sobotę 11 maja obudziłam się pełna złych przeczuć. Świeciło słońce… od kilku ostatnich dni padało i cicho miałam nadzieje, że dobra passa dla alergików się utrzyma. Niestety. Świeciło słonko, ziemia zdążyła wyschnąć i tradycyjnie wiało. Z samego rana pożarłam się z Lubym, który się nie wyspał i był zły jak osa. Jednym słowem nastrój w dniu startu -1000. Po pożywnym śniadanku, na które tradycyjnie już składały się kanapki z dżemem zapakowaliśmy się w autobus i pojechaliśmy do centrum. Ledwo zdążyliśmy na zdjęcie przy trapie Błyskawicy, które zorganizował kolega Piotr. Sfotografowaliśmy się między innymi z członkami Padł Na Ryj Team, których z tego miejsca pozdrawiam ;)
zdjątko przy trapie :D
Nowością z okazji biegu europejskiego były strefy startowe. Każdy na numerze miał kolor odpowiadający danej strefie i tak należało się ustawiać. Ludzi – multum. Ponad trzy tysiące! Czułam się prawie jak podczas biegnij warszawo ;) odzwyczaiłam się już od takich dużych biegów. Dąbrowa, Piła i Toruń przy Gdyni wypadają bardzo kameralnie ;)
i wystartowali!
Tradycyjnie sygnał do startu padł z działka Błyskawicy i… no nie, nie ruszyliśmy ;) Trzeba było
chwilę poczekać, aż w końcu zaczęliśmy przemieszczać się w stronę startu powolnym krokiem. Uroki ostatniej strefy startowej ;) Gdy mijałam linię startu spiker oświadczył radośnie, że minęły już 4 minut od wystrzału – no super. 4 minuty, czyli o życiówce brutto mogę zapomnieć. Pierwsze dwa kilometry to była jakaś masakra. Wywalczyć dla siebie kawałek chodnika – bezcenne. Niestety równało się z cudem… Niektórzy ludzie wychodzą z założenia, że skoro są w ostatniej strefie startowej to przecież mogę się ustawić na jej początku, bo to przecież ostatnia! Wkurzało mnie to, że nie mogę znaleźć swojego rytmu, bo co go chwytałam to jakiś człowiek stawał mi na drodze i naprawdę nie było szans żeby go wyprzedzić! Ni to z prawej ni to z lewej… ech. To był naprawdę zły dzień na bieganie. NAPRAWDĘ ZŁY. Na Polskiej się rozluźniło, ale i tak biegło mi się źle. Na 5,5km skorzystałam z wody (pewna urocza pani wyrwała mi kubek z ręki… ja nie wiem, ale takie rzeczy zdarzają się tylko w Gdyni! Na innych biegach wszyscy są dla siebie mili i uprzejmi – ja wiem jak to głupkowato brzmi, ale tak jest! A tu mi laska normalnie kubek wyrwała…. No ale nic poczekałam aż przemiły wolontariusz naleje mi nowy) i pobiegłam na podbój przeklętego podbiegu na świętojańskiej. Myślałam, że umrę, ale się udało ;) świętojańska pokonana biegiem!
medal ;)
Gdybym tylko nie skusiła się na wodę przy biegosferze… no ale gorąco i tak dalej to się chciało. Spokojnie dałabym sobie radę bez wody a tak straciłam tylko cenny czas czekając na nią… no i za karę przy zbiegu na bulwar była kolka – sama chciałam. Na bulwarze mijałam tych, którzy przesadzili. Jeden pan miał drgawki inny wymiotował – ja się pytam ludzie po co?! Toż chodzi o zabawę! Mi w sumie nie było zabawnie podczas tego biegu, ale są lepsze i gorsze dni na bieganie, ja miałam gorszy, ale nie na tyle zły by czuć się źle do tego stopnia żeby miało mi się coś stać. Gdyby tak było zeszłabym z trasy bez wahania.
Ostatecznie czas brutto: 1h03min32s. netto: 1h01min22s.
Trzeba trenować, zrzucać smalec i może… któż wie? Może na świętojańskim pęknie godzina? :)
Za tydzień Bieg Papiernika – planuje bieg rekreacyjny na czas w okolicach godziny dziesięć :D Stara jestem odpocząć muszę i trochę wyluzować ;)
brakuje jeszcze dwóch części układanki