niedziela, 1 czerwca 2014

17 tygodni do maratonu, czy coś z tego będzie?

Wróciłam do biegania.
Powinnam to wykrzyczeć: WRÓCIŁAM DO BIEGANIA I ZNÓW TO KOOOCHAM!!!
Przerwa jednak dobrze mi zrobiła WRÓĆ! Zrobiła mi źle, bo przytyłam ;p ALE! Jak już kiedyś chyba pisałam, od jakiegoś czasu każde wyjście na trening łączyło się z wkurzeniem na mojego R., który nie trenuje, ale za to startuje we wszystkich zawodach i potem chodzi jak bocian. Stawy i ścięgna dostają tak po łbach, że głowa mała... no i w związku z tym od kiedy zaczął biegać ja zaczęłam wyciagać go na treningi; "Idę pobiegać, idziesz ze mną?" (siedzi przy kompie, nie, nie pracuje raczej gra) "nieee... wieje." "tu jest gdynia tu zawsze wieje". Oprócz tego słyszałam też "jestem zmęczony", "pada", "nie chce mi się" itp. przed oczami w tym momencie stawało mi jego cierpienie po zawodach (bo naprawdę go boli i jęczy jak małe dziecko) i co? NO WKURZAŁAM SIĘ! A jak jestem wkurzona to trening w ogóle nie sprawia mi przyjemności ;/ No i w końcu jeszcze się pogorszyło "a może nie pójdziesz i obejrzymy jakiś film?" no i zostawałam... a dupa ROSŁA! I wyniki w biegach ulicznych leciały na łeb na szyję.
W czwartek po zajęciach wynurzyłam się po raz pierwszy. PADAŁO. Na mojej stałej ścieżce, na której zaczynałam biegać (taki powrót do korzeni ;)) NIKOGO. Było BOSKO! Zrobiłam 7,5km z 4 przebieżkami po 20 sekund włącznie. JA! Z PRZEBIEŻKAMI! Tymi, których zawsze nienawidziłam z całego serca ;p ale niech to powiedziałam sobie: BĘDĘ JAK GEPARD! ;) I zrobiłam, choć przy ostatniej przypominałam raczej wyliniałego kocura ze sporą nadwagą niż geparda ;p Następnego dnia miałam oczywiście potężne zakwasy... po 7km... WSTYD I HAŃBA!
Pokornie zrobiłam dzień przerwy i spojrzałam w plan treningowy do wrześniowego maratonu. Przecież chcę go przebiec! A do tego trzeba biegać. Tydzień 25 maja - 1 czerwca przewidywał 14km długie wybieganie. Pff co to dla mnie? No tak... z tym, że po 7 miałam zakwasy ;p ale dobra mysle sobie, w piątek zrobiłam przerwę organizm wypoczął po eksperymencie przebieżkowym, więc w sumie można by spróbować. POWOLUTKU! Tak wolno, że wyprzedzać mnie będą babcie z balkonikami! I pan z psem! Z psem, który ma nadwagę! Postanowiłam biec POD TĘTNO. (mroczna muzyka)
Z moim bieganiem pod tętno to jest ciężka sprawa... pisałam wam już kiedyś o tym, że lekarz kazał mi je monitorować, bo serducho dziwnie się zachowuje tzn. podczas wysiłku fizycznego wskakuje momentalnie i później jest cały czas na wysokich obrotach a później momentalnie się uspokaja. Od tamtego czasu trenuje bieganie w mojej środkowej strefie tętna, czyli maks do 176 uderzeń serca na minutę. Z tym, ze to naprawdę nie jest proste, bo... wyprzedzają mnie motyle ;p i to nie jest miłe uczucie!
Rozpisałam się tak, że dotąd pewnie już nikt nie doczyta ;) w każdym razie przebiegłam te 14 km, pod koniec chciało mi się wymiotować ;p więc naprawdę jest ŹLE. Musiałam zrobić "schłodzenie" jak profesjonalny biegacz, bo czułam, ze jak się zatrzymam od razu to zemdleję...Później rozciąganie i... na schodach do domu zderzyłam się z Lubym "gdzie ty byłas tyle czasu?! Miałaś biec tylko 14km ja tu od zmysłów odchodzę!" Biedny Luby nie przypuszczał, ze przebiegnięcie 14km może zająć dwie godziny ;p takie rzeczy tylko przy bieganiu pod tętno :D W domku zjadłam 4 kostki mlecznej czekolady żeby uniknąć zjechania z braku cukru (o dziwo smakowała paskudnie ;p miód jednak jest lepszy po treningu), wypiłam soczek wyciśnięty z pomarańczy i obłożyłam kolana lodem :)
Dziś miała być przerwa, ale chyba wyjdę chociaż na 5km, bo mnie nosi ;p no i jutro do 19 na uczelni (w tym dwa egzaminy)... w domu będę koło 20 i przed grą o tron raczej nie zdążę wyleźć potruchtać. 

Podsumowując, dla tych, którzy nie przebrnęli przez całość: znowu czuje, ze żyje!

niedziela, 4 maja 2014

Run Toruń 2014


Pojechaliśmy sami z Rafałem. Głównym celem imprezy było to żeby wreszcie zwiedzić Toruń, a nie tylko po nim biegać. Był to "jubileuszowy" bieg Rafała, to tam w 2013 po raz pierwszy wystartował. Po przyjeździe zameldowaliśmy się w hostelu freedom i pojechaliśmy odebrać pakiety do centrum handlowego Plaza. Panował w nim trochę postapokaliptyczny nastrój, ponieważ był to 3 maja i wszystkie sklepy były zamknięte. Tylko kręgielnia i mieszczące się przy niej biuro zawodów tętniło życiem. Odebraliśmy pakiety - ja dostałam koszulkę na skrzata: bo jak kobieta i biega to na pewno nosi eSkę ;p W pakiecie najfajniejsze moim zdaniem były odblaski i numer startowy - jak zwykle w Toruniu bardzo fajnej jakości. Po za tym pełno makulatury oczywiście.
Nie chcieliśmy robić z tego wyjazdu wielkiej pardobickiej (mamy do tego tendencję), ale chciałam też żebyśmy zobaczyli jak najwięcej. Po odebraniu pakietów poszliśmy na... kebab (bardzo dietetycznie), a następnie do planetarium. Niestety nie było już miejsc na pokaz więc wybraliśmy się do muzeum Tony'ego Halika. Później zjedliśmy lody (Lenkiewicz <3), poszliśmy na zwiedzanie Torunia z biegowym przewodnikiem ubranym w strój krzyżacki i o 19.15 wylądowaliśmy w planetarium. To był "pierwszy raz" Rafała, więc był podekscytowany, niestety jakość naszych polskich planetariów pozostawia wiele do życzenia (muzyczka midi, rozmyty obraz), więc odczucia "po" były mieszane ;p Po kolacji w manekinie ułożyliśmy się grzecznie do snu.

W dniu startu było... zimno. Tzn. było zimno mi ubranej w t-shirt i szorty biegowe ;) Przed startem załapaliśmy się na podpis od Otyli Jędrzejczak, która wydawała kolorowe balony, czyli nietypowe "strefy startowe". Trasa jak zwykle w Toruniu bardzo malownicza warto tu wspomnieć niesamowity doping na motoarenie (odbywały się tam jakieś zawody rowerowe).  Biegło mi się dobrze, ale niestety spuchłam na 8 kilometrze po dwóch podbiegach... po wbiegnięciu na zabytkową kostkę brukową wykręciła mi się noga (ostatnio mam do niej pecha) i czułam ją aż do samej mety. Generalnie jak zwykle biegłam "żeby dobiec", dopingowałam na trasie kibiców, którzy w tym roku wyjątkowo się obijali i śpiewałam na całe gardło jak wariatka ;p Dobiegłam na metę po 1h 06min 03s ;p Rafał już na mnie czekał, jak zwykle pobił życiówkę ;) Po biegu  najbardziej brakowało mi znajomych nie bardzo mieliśmy się z kim pośmiać i pogadać ;p zjedliśmy grochówkę (najlepszą w Toruniu, niestety w tym rokuj nie dali piwa!) i ruszyliśmy zwiedzać dalej. Zaliczyliśmy rewelacyjną muzeum piernika, wierzę widokową i oczywiście pierogi (tym razem z wody) w pierogarni Stary Młyn. Na koniec opijaliśmy się piwem w piwiarni Jan Olbracht :D Świetny majówkowy wyjazd! Uwielbiam biegać w Toruniu :)


niedziela, 6 kwietnia 2014

Kaszuby biegają

Wczoraj biegłam w Piaśnicy i był to najdziwniejszy bieg w jakim do tej pory brałam udział! Bardzo pozytywny, bardzo wymagający i bardzo dziwny! :D Do tej pory nie wiem gdzie był start ;p tzn nie było żadnej bramy ani maty ani nic (podobno były jakieś chorągiewki, ale ich nie widziałam jak to ja ;p spostrzegawczość zero ;p ) i po prostu jak ludzie zaczęli biec to pobiegłam za nimi xD
Bóg mi świadkiem trasa była wymagająca! Po pierwszych 800m zaczynała się górka... nie! Co tam górka to była regularna GÓRA!!! I ciągnęła się ponad kilometr! A później w kółko: trochę z górki i pod górkę i znów lekki zbieg i lekka górka :D Trasa była niesamowita, w dodatku 95% w lesie (szyszki, gałęzie, korzenie i inne ustrojstwa tylko na mnie czekały :D ). Na siódmym kilometrze chciałam skręcić nogę :D ale po kolei:
Wystartowaliśmy - jak już pisałam nie wiem gdzie był start, więc włączyłam zegarek na chybił trafił i poleciałam za tłumem, który był strasznie mały, bo liczył niespełna 500 osób (ostatni bieg w którym brałam udział miał 5000 zawodników). Znajomi, z którymi biegłam popędzili do przodu, biegłam z nimi, ale tak patrzę na tempo a tam 5:50min/km ooooo nie (myślę sobie)! W takim tempie to ja z moimi dusznościami pociągnę może z 6km a później wyciągnę kopyta. No i zwolniłam i zostałam z tyłu. Wyrównałam tempo do startowego (ciężko mi się oddychało, przez te moje cholerne alergiczne duszności, ale postanowiłam nie biec wolniej niż 6:30, ale zwolnić jeszcze na górce żeby nie wypluć płuc. Dobrze, że "sztachnęłam się" z inhalatora przed startem ( jak Bjoergen :D ) bo nic by z tego nie było i skończyłoby się zejściem z trasy ;p W każdym razie! Biegnę sobie, wszyscy jak zwykle coraz bardziej się ode mnie oddalają i tak nagle patrze, a za mną nikogo nie ma! :D Tzn jechali panowie na quadzie z napisem "koniec wyścigu" ;p lekka porażka myślę sobie, ale to dla mnie nie pierwszyzna, więc stwierdziłam że poczekam do czwartego kilometra. Okazało się, ze nie musiałam czekać tak długo, bo pierwsze żniwo zebrała górka (ja dalej sobie biegłam swoim tempem choć przeklinałam dziadówę w myślach) obok trasy stało sobie czterech panów w strojach ehem "roboczych" i krzyczeli do mnie "biegnij maleńka biegnij" ;) podziękowałam im grzecznie i powiedziałam żeby się o mnie nie martwili, bo ci z przodu jeszcze spuchną :D oczywiście wywołałam tradycyjną salwę śmiechu ;) W połowie górki wyprzedziłam pierwszą parkę, która za szybko wystartowała. Na 3km dogoniłam przesympatyczną panią, z którą wymieniłam kilka zdań (dowiedziałam się, ze ma trójkę dzieci i że jej szwagier też biegnie w tym biegu i że się z niej naśmiewał, że nie dobiegnie - oczywiście się pomylił). Pobiegłam dalej nie chcą katować pani nie tylko swoim tempem, ale i nadmierną gadatliwością ;p Co jakiś czas zamieniałam kilka słów z osobami z obstawy trasy, ale ogólnie większą część drogi podziwiałam samotnie piękne tereny ;) Biegło mi się wyśmienicie! Na 5 km wyminęłam kolejnego pana, później dogoniłam koleżankę z CTM Team (przy czym tak się zgadałam z panem z karetki, która stała przy trasie, że nie zwróciłam uwagi na szyszkę i wykręciła mi się noga, na szczęście nie groźnie! Facet krzyknął "ała! zaraz pomogę" a ja "nic mi nie jest nic mi nie jest wszystko pod kontrolą!" ;p i pobiegłam dalej bo samochód był na mecie a jakoś do domu wrócić trzeba ;p).Na koniec (między 9 i 10km) rozmawiałam z panem który przeżył śmierć kliniczną! Miał wstawione jakieś urządzenie, które sterowało jego sercem i biegał!  Opowiadał mi o maratonach, w których brał udział i nagle mówi do mnie: o moje urządzenie mówi, ze serce bije mi teraz 134 razy na minutę. Na to ja patrzę na zegarek i mówię, a moje 186! Hahaha i tak sobie gadaliśmy prawie do końca trasy ;p Przed samą metą czekał już na mnie luby (on dobiegł w 50min skurczybyk), więc postanowiliśmy się trochę pościgać i przez linię mety przebiegliśmy razem ;) Najfajniejsze jest to, ze bieg był na całkowitym luzie! Nikt nie krzyczał na mojego R. że wlazł na trasę i wyczynia jakieś dziwne rzeczy pt: (trzymając medal tuż przed moją twarzą) "biegnij po medal no szybciej biegnij!" a ja na to w krzyk: "powinieneś trzymać snickersa a nie jakąś blachę to byłabym tu szybciej!!!!!" :D :D salwa śmiechu obserwujących to osób była tak głośna, ze aż się ptaki z drzew zerwały ;p
Czas? Totalnie beznadziejny ;p przybiegłam ósma od końca ;p na liście było wpisane chyba 1h11min, czas z zegarka nie sprawdzony, bo na mecie tak się śmiałam, że zapomniałam go wyłączyć ;D Było super, było na luzie i przypomniało mi czemu kocham biegać i dlaczego to robię. Nie dla czasów, nie dla wyników - dla zabawy. Nie pamiętam kiedy z Lubym spędziliśmy razem tak cudownie sobotni poranek :)
A na mecie była pyszna grochówka z BIAŁĄ bułką! ;)

sobota, 8 lutego 2014

Bieg Urodzinowy Gdyni 2014

Nie lubię biegać w Gdyni. Wiem, nie powinnam marudzić, bo to moje rodzinne miasto, wpisowe to tylko 30zł i GOSiR naprawdę się stara... Biegło prawie pięć tysięcy ludzi, myślałam o złamaniu godziny i wiem, że fizycznie jestem przygotowana żeby biegać dyszkę poniżej godziny, ale... nie chciało mi się.
Przed startem tak mi się nie chciało,
że nawet barierkę podpierałam ;p
 Już od samego rana stwierdziłam, że mi się nie chce, że jest za ciepło (7 stopni), że jeszcze tydzień temu było minus siedem i mój marudny organizm nie zdążył się przestawić. No i te zakręty. NIENAWIDZĘ TRZECH PIERWSZYCH ZAKRĘTÓW NA GDYŃSKIEJ TRASIE. Kombinowałam już na różne sposoby jak wywalczyć sobie tam choć trochę miejsca, ale zawsze kończy się na tym, że wyrywam wkurzona do przodu. Za wąskie gardło dla tylu ludzi... Dziś było tak samo chciałam biec równo i ładnie, udało mi się jakoś wyrwać z tych trzech zakrętów i nóg nie połamać, wybiegłam na długą prostą na ulicy Polskiej i... ipod mi siadł. A dokładniej PASTYLKA, cholerny sensor, który podawał znów totalne brednie.
Wywalczony fokmaszt ;) czyli pierwsza
z czterech części gdyńskiej układanki
Stwierdziłam, ze mam to gdzieś i biegnę po mój "fokmaszt" na luźniej łydce. Wtedy spotkałam Wiolę :) i w tym miejscu dziękuje za wspólny bieg! Wiola wspaniale zadebiutowała i dzielnie przez siedem kilometrów znosiła moje głupie gadanie :D np. o tym, ze podbiegi "biega się rączkami", że przybiec na metę jako pierwszy to żaden prestiż, ale ostatni! Ach ostatni to jest dopiero prestiż! Wszyscy już na ciebie wtedy czekają ;) no i co najważniejsze o tym, że bieganie jest tak przyjemne, ze nie ma sensu się nigdzie spieszyć i jakieś śmieszne życiówki bić ;)
Rozpoczynamy z Wiolą bitwę ze Świętojańską ;)
Takim oto sposobem dotarłyśmy do mety po godzinie i sześciu radosnych minutach. A radość Wioli była wielka :D ach sama pamiętam tę radość debiutanta, w końcu dopiero co zaliczyłam pierwszy półmaraton.
Czy to, że pokonanie 10km zajęło nam troszkę ponad godzinę sprawia, że nie jesteśmy biegaczkami? Przeczytałam ostatnio na facebookowym profilu Polska Biega, że jeżeli nie biega się minimum 6.30min/km to nie jest to bieg i nie jest się biegaczem.
Uważam, że to brednie. KAŻDY kto wychodzi z domu i pokonuje kilometry, walczy sam ze sobą, jest biegaczem.
Niemniej artykuł ten sprawił, że postanowiłam zmienić troszkę nazwę swojego bloga. Dopisałam BLOG BIEGACZKI NIEPRAWDZIWEJ.
Jestem nieprawdziwą biegaczką, długie wybiegania zdarza mi się biegać w tempie 7:40min/km, jeżeli to czyni mnie biegaczką nieprawdziwą to ok, ale nie umniejsza to mojej dumy ;) bo jestem dumna, że zamiast siedzieć na kanapie wychodzę na trasę.
Radość debiutanta i oszołomka czyli
 Kawy biegaczki nieprawdziwej.
<---- A tak cieszyłyśmy się na mecie :)
Swoją drogą rzucam nałóg jedzenia. Naprawdę muszę coś ze sobą zrobić, bo to już jest niemoralne mówić, że tyle dyszek (i półmaraton!) ma się już za sobą, a dalej wyglądać jak kluska ;p

Postanowiłam dopisać jeszcze jedną rzecz: na mecie zabrakło medali. Nie, nie! Organizator zapewnił medale dla wszystkich uczestników figurujących na liście startowej, niestety zdarzyli się tacy co pobiegli "NA DZIKO". Nie rozumiem takiego zachowania, szkoda takiemu 30zł?! Dla mnie to zwykłe złodziejstwo.
Co do biegania prawdziwego i nieprawdziwego jeszcze: nigdy dotąd nie zdarzyło mi się zejść z trasy, zwykle walczę do końca, a jeżeli nie czuję się przygotowana na dany dystans/warunki to po prostu nie startuje. Dziś natomiast widziałam biegaczkę, która schodząc z trasy oddała mężowi/koledze/innemu biegaczowi swój czip. W jakim celu? Przecież i tak wracała na metę, by na niego czekać. MUSIAŁA być sklasyfikowana? No tak... bo co powiedziałyby koleżanki, prawda?
Tu trzeba by jeszcze zastanowić się nad biegaczem prawdziwym i nieprawdziwym i może nie klasyfikować go według biegowych czasów, a biegowych oszustw.

sobota, 25 stycznia 2014

Sensor Nike+ czyli awantura o fasolkę

Nie wiem czy to przez zimno czy faktycznie po dwóch latach bateria w moim sensorze umiera, ale dziś znów nike+ pokazało mi jakieś brednie... Przebiegłam trochę ponad 16km, zdaniem ipoda: 23km. Męczy mnie już to ciągłe kalibrowanie i muszę znaleźć nowy sensor. Niestety jak na złość w sklepach są tylko zestawy do ipoda ;p a ja potrzebuję samą kapsułkę! Dokładnie odwrotnie jak dwa lata temu gdy szukałam zestawu ;)
Bieganie zimą trzeba kochać ;)
Jest okropnie zimno i mimo, że wiem, że "co zasieje zimą zbiorę wiosną" to naprawdę jest ciężko. Dziś na polu między Gdynią a Kosakowem odczuwalna temperatura była chyba minus trzydzieści ;p Najpierw czułam się tak, jakby ktoś mi wbijał w nogi szpilki, a później w ogóle przestałam je czuć ;p aż musiałam się schylać żeby sprawdzać czy wciąż tam są ;)
Dziś GOSiR opublikował wygląd medali tegorocznego Grand Prix! Przyznam - mieli bardzo ciekawy pomysł, ciekawa jestem jak z wykonaniem. Możecie zobaczyć je TUTAJ :) Nie mogę się doczekać 8 lutego kiedy zdobędę swój pierwszy "maszt" ;)
Co myślicie o takich wymyślnych medalach? A może wolicie tradycyjne okrągłe?
Łudzę się, że do ósmego zima trochę odpuści, najważniejsze żeby nie było sztormu!

wtorek, 21 stycznia 2014

Przebiegnę maraton? Wrażenia po pierwszym biegu w Lunarfly+4

W grudniu wpadłyśmy z koleżanką z teamu na dziki pomysł przebiegnięcia maratonu w kwietniu. Orlen Warsaw Marathon jest 13 kwietnia 2014 roku - dwa dni przed moimi 25. urodzinami. Szalony pomysł, ale te 25 urodziny sprawiły, że naprawdę chcę spróbować!
Dziś pojawił się opis i film ukazujący trasę. Jestem przerażona! Pakiet opłacony, numer przyznany a ja... straciłam totalnie wiarę w siebie.
Straciłam trzy tygodnie treningów przez anginę, a teraz czuję, że razem z nią odeszła i moja kondycja.
Coraz bardziej czuję, ze porywam się z motyką na słońce... zostało 81 dni.
Dziś pilates i 5km z górkami. Czas stworzyć "po anginową" siłę biegową ;)
Wczoraj wypadał Blue Monday, więc postanowiłam zrobić "chrzest" moich nowych butów biegowych. Lunarfly+4, pozostałam wierna modelowi, choć przyznam, ze gdybym mogła to kupiłabym lunarfly+2, w których biegałam do tej pory ;) Jak sprawiły się na śniegu? Całkiem nieźle choć na nodze czułam "obcy but". Koło 5 km miałam wrażenie, że czuję wyraźnie to, ze podeszwa jest podzielona i prawej stopie było jakoś tak trochę nie wygodnie, wrażenie przeszło po 6 kilometrze, więc zrzucam to na niedopasowanie wkładki do nogi. Każdy but trzeba rozchodzić bądź "rozbiegać". Gdy załadam moje stare plus dwójki to czuję się tak jakbym wkładała nogę do kapcia, ale niestety amortyzacja już w nich siadła (zrobiłam w nich trochę ponad 1000km, ale moja waga też robi swoje). Gdy wybieram się w nich na wybiegania dłuższe niż 15km zwyczajnie bolą mnie kolana. Zobaczymy jak będzie w nowych. Jedno jest pewne mój czujnik nike+ miał wczoraj Blue Monday. Zwyczajnie zwariował. Nie wiem czy winna jest temperatura, czy to, że ciągle go przekładam z Flyknitów których używam na siłowni, do butów w których trenuje na zewnątrz, czy może po prostu siada mu bateria (wypadałoby, bo towarzyszy mi już dwa lata ;) ). W każdym razie pokazał, ze przebiegłam 12km, podczas gdy biegłam moją starą sprawdzoną trasą (nie chciałam się nigdzie wypuszczać w nowych butach, bo to nie wiadomo czy nie obetrą itd), która ma troszkę ponad 7,5km.  Mimo, że przeprowadziłam na ipodzie kalibrację, po synchronizacji z nike+ konto mi się "rozjechało". Wykres pokazuje niby 7,7km, ale linia kilometrów pokazuje ponad 11. Napisałam do supportu żeby coś z tym zrobili... Nie chcę narzekać, ale to już mój drugi list do nich w tym miesiącu. Najpierw nastukało mi kilometrów nie wiadomo skąd (zrobiłam 13, a wgrało mi 54!) a teraz to... Problemy z serwisem pojawiły się kiedy zaczęli tłumaczyć go na język polski... Mam nadzieję, że w końcu się z tym uporają.




poniedziałek, 9 grudnia 2013

Półmaraton św.Mikołajów - mój pierwszy raz!

Jeżeli przeżyłam ten taniec na lodzie to już żaden uliczny półmaraton nie jest mi straszny.
Toruń jest przepiękny. Ma jedyną w swoim rodzaju atmosferę. Cudownie przybrane światełkami Stare Miasto przywitało nas w sobotni wieczór. A my co? Ledwo to zauważyliśmy! Biegiem
Piękne Stare Miasto
zameldowaliśmy się w hostelu by już za chwilę jeszcze szybciej wyruszyć na poszukiwanie biura zawodów. Odebranie pakietu startowego dzień wcześniej postawiłam sobie za punkt honoru. Wszystko po to by zminimalizować ilość rzeczy noszonych przez Rafała gdy będzie na mnie czekał w trakcie półmaratonu (dodam, że się udało :D nosił tylko balsam do ust!). Trafienie do biura zawodów okazało się nie lada wyzwaniem. Niestety w kwestii oznakowania organizatorzy się nie popisali… W końcu do naszej dwójki dołączyli inni biegacze i stworzyliśmy całkiem sporą „grupę poszukiwawczą”, która na szczęście po kilku minutach roztopiła się przy stołach z pakietami startowymi. Oprócz numeru pakiet
Co ja pacze? Spartanin!
zawierał tradycyjną Mikołajową czapkę i bawełnianą koszulkę – niestety! Nie było już wybranego przeze mnie rozmiaru… Trochę to nie w porządku, bo po coś przecież zaznaczałam rozmiar w formularzu rejestracyjnym (tyle było mierzenia innych koszulek i paniki nad właściwym rozmiarem!). Przełknęłam jednak tę cytrynę i poprosiłam Panią o dużą koszulkę męską z myślą o tym, że pod nią założę po prostu moją biegową bluzę – w ten sposób nie tylko zasłoniłam przed mrozem tyłek, ale również zyskałam piękną pamiątkową koszulę nocną! ;)
Prosto z biura zawodów skierowaliśmy się na dworzec PKS, bo odebrać Anitę i jej koleżankę Monikę, które jechały aż z Gliwic i przez warunki pogodowe miały biedne aż godzinę opóźnienia! O 20.00 byliśmy już w komplecie – dołączyły do nas Magda z Martą i zjedliśmy wspólnie kolację w pierogarni Stary Toruń. Przyznam szczerze, że zabrakło mi na tym wyjeździe spokojnej chwili żeby poplotkować (zwłaszcza z Anitą) niestety wynikało to z tego, że dziewczyny spały w szkole a ja z Rafałem wygrzewaliśmy „stare” kości w hostelu freedom (POLECAM GORĄCO!!!).
Gotowa na wojnę!
Przed pójściem spać przygotowałam sobie „wstępny ubiór na wojnę” i milion razy powtarzałam w myślach „taktykę” POWOLI, POWOLI I RAZ JESZCZE POWOLI! Między 7 a 7.30 na kilometr!!! Pierwszy raz nie wzięłam na bieg swoich agrafek i co? W pakiecie ich nie było! Na szczęście Magda miała dodatkowy komplet i poratowała moją rozczochraną głowę ;p
Rano w dniu biegu miałam poważne wątpliwości czy to na pewno jest dobry pomysł. Do wątpliwości dołączyło jeszcze pęknięte naczynko i krew z nosa zaraz po przebudzeniu (czy to zły znak? Nie ma że boli! To trzecie podejście do półmaratonu i byle krew z nosa mnie nie powstrzyma!!!). Wskoczyłam w przygotowane przeddzień ciuchy biegowe i wyszliśmy z Lubym na zakupy – śniadanie rzecz ważna, ale przy okazji można przetestować zestaw odzieżowy i co? CIEPŁO! Decyzja zapadła więc błyskawicznie – jedna warstwa mniej. Po powrocie do hostelu między przegryzaniem drożdżówki i popijaniem jogurtu (mój ulubiony posiłek przedstartowy ;) ) ściągnęłam z siebie najniższą warstwę i zostałam w samej bluzie i nałożonej na nią koszulce startowej. Wątpliwości prysły. Czas jechać! Narzuciłam na siebie płaszcz i ruszyliśmy ponownie do biura zawodów – tym razem zabrałam ze sobą głowę i nie zapomniałam o drobiazgach przywiezionych dla dzieci z domu dziecka nr 4 w Toruniu. Nic wielkiego, aż głupio mi się zrobiło, gdy Pani wręczyła mi pamiątkową gwiazdkę na choinkę NO BO ZARAZ! TO JA MIAŁAM BYĆ MIKOŁAJEM!
Pamiątkowa gwiazdka :)
Płaszcz został w depozycie, gdzieś w tłumie mignął mi pan Jerzy poznany na Biegu Dębowym w Dąbrowie (biegł z nr 79, pozdrawiamy!), a przy autobusach dowożących na start spotkałam Piotrka (ZAPRASZAM!). Wspólne zdjęcie było obowiązkowe ;) zawsze zastanawia mnie jak to jest, że w takim tłumie (ponad 4 tys. biegaczy) zawsze trafi się na kogoś znajomego :D Ostatni całus dla Rafała i już jadę z Magdą i Martą na start (niestety w tłumie zginęła nam Anita :( )
Seksi Czikk Team i Fitek ;)
Dojeżdżamy, nogi same chodzą w miejscu (z zimna? Czy podekscytowania? Temperatura: -2stopnie C), ostatnia szansa na zaliczenie toi-toika i ruszamy na most. Tam znów kilka pamiątkowych fotek i nagle… fala mikołajów rozlewa się po Toruniu. ZEGAR RUSZYŁ!
Pamiątkowa fotka z Piotrkiem tuż przed startem :)
Powtarzam sobie: nie daj się ponieść! 7-7.30, zmieścisz się w 3 godzinach i tylko o to dziś walczymy. Ale jak tu nie dać się ponieść emocjom i nogom gdy doping w Toruniu jest taki wspaniały?! Przez pierwsze 10km wiodących przez miasto musiałyśmy z Martą ostro ze sobą walczyć. Kibice wołali: „szybciej szybciej!” A my z Martą: „cholera! Wolniej! Znowu za szybko!”.
Uśmiechnięte Czikki na 10km :)
Pilnowanie tempa bardzo się opłaciło, gdy trasa zawiodła nas w las ;) Gdyby ktoś mi powiedział, że będę biegła przez totalnie oblodzone leśne wertepy to z pewnością nie zdecydowałabym się na start. Na szczęście nikt mnie o tym nie poinformował, więc noga za nogą pokonywałam tę ślizgawicę. Parę razy udało mi się uniknąć wywinięcia orła, a od 12km moje nogi poruszała już tylko jedna myśl: na 14km będzie herbata!!! I chwała Bogu za tę herbatę! Wypiłam aż 4 kubki, które przegryzłam połówką batona musli ;p Swoją droga pijąc myślałam tylko o tym, że jestem durna – kubek, dwa ok. ale CZTERY?! Kolka murowana! Na szczęście kolki nie było, więc dobrze, że nie pożałowałam sobie tej najlepszej w moim życiu herbaty ;) Biegłyśmy z Martą dalej (ona skusiła się na banana), ale z każdym kilometrem zaczepiałam coraz więcej osób: „przepraszam bardzo… Pani/Pan z Torunia? Kiedy w końcu skończy się ten CHOLERNY LAS?!”.
Gdy w końcu wybiegłyśmy na asfalt myślałam, że rzucę się na kolana i zacznę go całować ;p na szczęście nie miałam już na to siły. Moja radość nie trwała długo, gdyż po chwili znów dreptałyśmy leśnym duktem... no co za złośliwość! Mijamy tarczę z napisem 21km i nie ma asfaltu! Przebiegłyśmy
Na mecie Anita wyglądała jak zwykle pięknie, a ja? No cóż :D JAK ZWYKLE! ;)
za biblioteką główną UMK i koło „Odnowy” przypomniało mi się jak marzłam tam kiedyś przed koncertem Comy, biegniemy dalej. Wszyscy krzyczą, że już blisko a tej mety wciąż nie widać! W końcu mijamy lodowisko Tor-Tor to już chyba naprawdę bliżej niż dalej? Przy trasie stoi Rafał szybki całus i już obracam się na pięcie i biegnę dalej, wlatujemy na stadion (znów ślisko i trzeba się starać o utrzymanie pionu) przed nami biegnie jakiś chłopak, obok niego inny krzyczy, że ma przyspieszyć „zobacz dziewczyny zaraz cię wyprzedzą i będzie wstyd!”. Tamten mówi, że nie da już rady przyspieszyć, chłopak patrzy na nas i mówi „no dziewczyny! Zawstydźcie go! Dajecie!”. Głowa mówi: nie… kolana mówią: nie!, Marta pyta: „biegniemy?” kto krzyknął, że tak? Kto doładował nagle baterie i gdzie ja lecę? Przecież ja nie mam już siły! Co to za sprint?! Lecimy razem, a chłopak z tyłu krzyczy do swojego towarzysza: „patrz co się dzieje! Patrz co się dzieje!!!”. Wyprzedzamy jakąś dziewczynę, skąd ona się tu wzięła? I nagle: META. Jak to? Już?! Ktoś zakłada mi medal na szyję, ktoś inny wręcza folię… pokonałam pierwszy w życiu półmaraton! Nie, nie, nie, nie będę płakać! Chyba nie będę… Chce herbaty! Jak to nie ma?! T___T Idziemy po zupę i piwo, łykam szybko zupę i mówię Marcie, że się zdzwonimy – pełen namiot obcych ludzi a Rafał gdzieś tam czeka… Niestety na stadion nie wpuszczali kibiców, a to z nim chciałam świętować, to on był dumny! Chwytam drożdżówkę i lecę go szukać – podekscytowana zapominam zabrać płaszcz z depozytu ;p musimy się po niego wrócić, w końcu spotykamy Anitę – w kolejce do depozytu :D
Najpiękniejszy, najbardziej wywalczony, najulubieńszy ze wszystkich, wspaniały MEDAL!
Myślę, że mam prawo być z siebie dumna. Może czas 2 godziny 32 minuty nie jest zabójczo dobry (może nie jest nawet wcale dobry ;p ), ale dla mnie równa się z wykonaniem planu w stu procentach. Ani razu nie maszerowałam. PRZEBIEGŁAM PÓŁMARATON. I tego nikt mi nie odbierze. Czy wrócę za rok? Nie wiem, ale polecam ten bieg każdemu. Nie dla życiówki, ale po to by poczuć atmosferę tej imprezy i pooddychać świątecznym, piernikowo-pierogowym powietrzem Torunia.