wtorek, 30 kwietnia 2013

Run Toruń 28.04.13 – zwiedzamy ze zdrowiem!

Czas na relację! Niby należałoby wyjść na trening, bo ileż można odpoczywać po dyszce? ;) Ale najpierw! Do Torunia dotarliśmy dzięki firmie znanej jako polski bas dat kom ;) Anita jechała za złotówkę z Katowic, a ja z Lubym za trzy złote z Gdańska! Wyszło taniej jak za bilet z Gdyni do Gdańska ;p wstydź się SKMko!
Porzuciliśmy bagaże w hostelu i wyruszyliśmy na poszukiwanie CH Plaza. Tam udało nam się
Anita w otoczeniu zestawów startowych ;)
odebrać pakiety startowe. Otrzymaliśmy pamiątkowe, bawełniane koszulki, napój izotoniczny, baton musli oraz zapas Artresanu Active na najbliższy rok ;) Czyli aż 120 kapsułek na głowę! Przyznam się szczerze, że spodziewałam się listka tabletek – tyle zwykle dają w Gdyni. A tutaj WIELKIE PUDŁO! Moje stawy są bardzo wdzięczne ;)
Następnego dnia po jedenastej zjawiliśmy się na starcie. Kolejny plus biegu: „ruchomy” depozyt, który przetransportował nasze bluzy na linię mety. W Toruniu start i meta są oddalone od siebie o 10km, jasne, organizator zapewnia busy dowożące do CH Plaza po zakończeniu imprezy, ale po co się wracać? Zwłaszcza, że hostel mieliśmy na starówce ;)
Wreszcie odliczanie i… START!
Dream Team zaraz po starcie
Trochę się obawiałam o Anitę – na tydzień przed biegiem skręciła kostkę, ale uparła się startować. I dobrze! Bo jak się okazało jako pierwsza z teamu pojawiła się na mecie :) petarda jak zawsze! Bałam się też o Rafała, dla niego był to pierwszy oficjalny bieg. Jasne, trenowaliśmy razem, ale wiadomo jak to jest w czasie imprez – adrenalina, testosteron i może się skończyć tragicznie. Na szczęście nic takiego się nie stało! Spuściłam Lubego ze smyczy tuż przed motoareną i bardzo się z tego cieszę, bo dobiegł do mety we wspaniałym stylu po 55 minutach! Rewelacyjny debiut :) Co do mnie: kiedy już pozbyłam się mych towarzyszy ;););) mogłam spokojnie wyluzować się biegiem. W motoarenie wykręcałam głowę na wszystkie strony. Rewelacyjne wrażenie! Kosmos po prostu! Oficjalnie moja ulubiona część trasy :) Niestety po wybiegnięciu z niej czekał nie miły widok. Jedna z uczestniczek zasłabła… na szczęście od razu udzielono jej pomocy. Mówi się, że trzeba mierzyć siły na zamiary, ale ona podobno ma na koncie niedawno przebiegnięty maraton… może za wcześnie wystartowała? REGENERACJA! Tak to niestety jest, że nie zawsze jesteśmy w stanie wszystko przewidzieć.
A propos rzeczy nie przewidzianych u mnie zaczęły się właśnie w motoarenie.
Biała czapka biegnie do wodopoju ;)
Zaczęłam WYPRZEDZAĆ. JA. Tak ja! Biegłam jak na skrzydłach, było mi bosko! W uszach miałam muzykę z treningów, bo zapomniałam ułożyć plejlistę na bieg, ale to nic! Zaczynała grać jakaś piosenka, a ja myślałam: „O! Właśnie dobiegłam do lotniska na Babich Dołach!”, albo „O! Już zbiegłam ze ścieżki, zaraz minę kiosk i będzie zbieg przy lidlu!” zbiegu niestety nie było ;) Był za to podbieg po szóstym kilometrze ;) cały pokonałam biegiem! CAŁY! Hymn Luxtorpedy nie pozwolił mi się poddać ;)
Wracając do trasy. Do piątego kilometra było przyjemnie i asfaltowo, po „wodopoju” i podbiegu przy Wiśle wbiegliśmy na starówkę. Tutaj zaczęło się wybieranie podłoża. Co by tu zrobić żeby nie lecieć po kocich łbach? No są jeszcze większe płyty, ale trzeba kluczyć ;) więc kluczyłam. Po wbiegnięciu na Szeroką nagle ktoś z biegaczy biegnących z naprzeciwka (na szerokiej była mijanka) macha mi ręką przed nosem! To Anita! Torpeda ma nade mną trochę ponad kilometr przewagi! Poczułam się jak na Dębowym, z tym, że wtedy nie mijałyśmy się tak blisko przed metą. Biegnę, ale skupiam się na wypatrywaniu Rafała i spotykam… Asię z mężem – znajomi z Rokitek koło Tczewa. Ostatnio widzieliśmy się w Pile. Biegną razem w żółtych koszulkach adidasa – dostali nawet od nas przydomek „Żółtki” ;) ojj bardzo łatwo Żółtków na toruńskich zdjęciach wypatrzeć!
Duet "styka się" medalami ;)
Zaraz za nimi biegnie Rafał – wyciągam rękę i przybijamy sobie piątkę, chciałam krzyknąć „Kocham Cię!”, ale nie zdążyłam, bo poleciał jak strzała ;) Skręcamy przy Koperniku i znów trzeba szukać „tych większych” płyt. Zajęta patrzeniem pod nogi i próbami wyprzedzenia chłopaka, który za cel powziął sobie biegnięcie całą szerokością chodnika nie zauważyłam krzywej wieży! W końcu udało mi się wyprzedzić chłopaka i grupkę pań przed oczami mam tylko dziewczynę w białej koszulce z zielonym napisem „bull” myślę – dogonię ją. Dzieli nas tylko kilka metrów. Dobiegam do Kopernika i… papierosy. Palenie papierosów podczas stania przy trasie biegowej powinno być zakazane. Wrażenie jakby płuca zapadły mi się do środka, a krtań skurczyła pod jakimś dziwnym ciśnieniem. Mroczki przed oczami i uczucie jakbym oberwała w łeb. Zwalniam, ale dalej biegnę wyprzedza mnie chłopak, z którym tyle się zmagałam… Słyszę krzyk jakiejś obcej dziewczyny z obsługi trasy „BRAWOOO BIEGNIJ!!! JUŻ BLISKO!”. Przecież się nie poddam prawda? Robię najgłębszy wdech na który pozwala mi moja cholerna krtań i przyspieszam. Nie dogoniłam tego chłopaka. Dziewczyny w białej koszulce też nie, ale DAŁAM Z SIEBIE WSZYSTKO! Wpadam na metę gdy zegar „wybija” 1 godzinę 2 minuty i 48 sekund. ŻYCIÓWKA!!! JESTEM KRÓLOWĄ ŚWIATA!!! Ktoś wciska mi w rękę wodę, ktoś zakłada medal na szyję, z nikąd pojawia się Anita i zaczyna mnie ściskać. Proszę ją żeby dała mi chwilę, nie mogę oddychać. Schylam się i nagle moje płuca wracają na stanowisko. Wszystko jest ok.! Siadam na ławce i zdejmuje czip z buta, ręce trochę się trzęsą, ale zasadniczo jest ok. Astma mnie nie pokonała. Jest coraz lepiej! Później już tylko szukanie Rafała i Anity, która chłodzi kostkę w namiocie ratowników.
Toruński Dream Team :)
UDAŁO SIĘ! Nam wszystkim :)
Na mecie darmowe napoje izotoniczne, batony, red bulle, PIWO i grochówka! Tą grochówką Toruń podbił moje serce do reszty :)
Po biegu wspólnie zwiedziliśmy Toruń. W grudniu wrócimy tam na półmaraton świętych Mikołajów. A za rok? Za rok kolejna edycja RUN TORUŃ! Obowiązkowa pozycja w kalendarzu biegowym na rok 2014!

niedziela, 21 kwietnia 2013

II Ćwierćmaraton Muzyczny Piła czyli słoneczne 10,5km.

Odnalazłam to! I to niestety nie dzięki kibicom ;) ale!
Od początku: na start dotarłam na pół godziny przez rozpoczęciem ćwiartki.
Ostatnie sprawdzenie mapy ;)
Wspierał mnie mój kochany narzeczony oraz nie mniej kochany tata ;) Najbardziej bałam się o piszczele, które tak bardzo dokuczały mi w czwartek… kilka wspólnych zdjęć, mała rozgrzewka, sprawdzenie mapy (tak na wszelki wypadek, bo pierdoła jestem i mogłam pobiec nie w tę stronę ;)) i… RUSZYŁAM. Ostatnia. Nie, nie żartuje. Byłam OSTATNIA. O-S-T-A-T-N-I-A. Do tego stopnia na szarym końcu, że jakiś pan poprawiający matę mierzącą czas miał mnie w dupie i stanął wprost przede mną tak, że prawie na niego wpadłam i musiałam się zatrzymać żeby go wyminąć! Chamstwo swoją drogą i prostactwo no, ale cóż… Biegłam sobie. Na „luźniej łydce”, bo przecież w sumie biegłam (nie sprawdzałam tempa, nigdy nie robię tego na pierwszych kilometrach żeby się nie stresować ;)) a to że ostatnia? No cóż… to świadczyło tylko i wyłącznie o miażdżącej przewadze innych zawodników. Życie!
Pierwszą panią, dodam, że starszą i to duuuużo wyminęłam na 2 kilometrze. Zamieniłam kilka słów jak to zwykle ja ;) biegowy oszołomek. Pani twierdziła, że  nie da rady i że to nie ma sensu.
Przed startem :)
Pokazałam jej więc palcem pana stojącego na balkonie pobliskiego bloku, pana z duuuużym brzuszkiem :D i mówię „niech pani spojrzy! Tego pana już pani mija! Już dawno minęła pani wszystkich, którzy nie wstali dziś z kanapy!” Niestety nie znalazłam jej na liście z wynikami, ale sam fakt, że wystartowała powinien napawać ją dumą!
Pobiegłam dalej, minęłam „samochód organizatorów” na którym stał jakiś łepek i komentując bieg patrzył na mnie z politowaniem ;) pomachałam mu i krzyknęłam żeby się o mnie nie martwił, bo ja ich jeszcze wszystkich wyprzedzę! Na wszelki wypadek sprawdziłam jednak tempo – 6min 30s! Czyli tyle ile sobie założyłam, więc tak biegłam sobie dalej ostatnia aż do 6 kilometra. Wyminęłam pewną sympatyczną parę, później dwie panie, pana z kontuzją kolana, jeszcze jednego pana, później dziewczynę w różowym i… no i biegła przede mną taka caaała na czarno! Myślę sobie: jak ją dogonię to jestem spełniona :D I wiecie co? Dogoniłam! Nawet zdążyłyśmy pogadać ;) i miałyśmy wbiec na metę razem, ale… no jak zobaczyłam zegar to mnie poniosło! Wyrwałam do przodu jak wariatka! Czas brutto: 1:08:20 czas NETTO: 1:04:33!!!!!!!! GODZINA CZTERY MINUUUTYYY! Na 10,5km! :D  Tak się cieszyłam na mecie:
Co do kibiców to jest dla nich nadzieja ;) Całą pierwszą połowę patrzyli na mnie jak na wariatkę! Jednej dziewczynce przybiłam piątkę i była przerażona ;) za to jak biegłam drugie okrążenie to już na mnie czekała z wyciągniętą rączką! Najlepszy doping stanowiły panie „przed mostem” biły butelkami i krzyczały! Najlepszy doping na całej trasie! Co do zespołów, które grały – moim zdaniem najlepszy był ten przy młynie. Na całe gardło śpiewałam razem z nimi „Smoke on the water” :) REWELACJA! Jeszcze jedna rada dla biegających pań: nie idźcie na solarium przed biegiem ;) ja byłam i wiadomo, poruszałam się krew dopłynęła do skóry i zrobiłam się pięknie czerwona na ramionach, plecach i wszystkich innych odsłoniętych miejscach (o polikach nie wspominając, bo je zawsze mam czerwone ;)) podejrzewam, że dlatego jeden z ratowników pod koniec trasy mnie do siebie zawołał i dał mi butelkę z wodą :D nie potrzebowałam aż tak, ale po przepłukaniu ust poleciałam jak na skrzydłach!!! Więc OGROMNE DZIĘKI MU ZA TO!!!
Jestem biegowym oszołomkiem, więc zapewniam was, że sobotniego wieczoru przy wielu pilskich stołach nawiązała się rozmowa pt: „a widzieliście tę dziewczynę w pomarańczowym? Tę zwariowaną? Tę co tak krzyczała? Co dziękowała wszystkim wokół? Tę co całą trasę biegła uśmiechnięta?” Tę KTÓRA WYSTARTOWAŁA OSTATNIA I NIE SPUCHŁA PRZEZ CAŁĄ DROGĘ?! Tak. To o mnie :-)
Znów umiem bawić się biegaaaaniem! A z tydzień Toruń!
Medalowo :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Gdzie moja radość? Nowe zabawki.

Zgubiłam się. Nie no poważnie zgubiłam się i to bardzo. Prawie tygodniowa przerwa od biegania, urodziny, morze alkoholu i… no właśnie i co? Dostałam super prezenty: „Biegiem przez życie”
Nowe zabawki! ;)
Skarżyńskiego i kompatybilny z Nike+ pulsometr. Zaczęłam czytać, analizować, kombinować. ZDECYDOWANIE ZA DUŻO KOMBINOWAĆ.
Co się stało z radością biegania? Tu mnie coś ugniata, od tego nie mogę oddychać, nogi jakieś nie moje. Pamiętaj stałe tempo! Ach i jeszcze po szóstym kilometrze masz przyspieszyć! NIE! Jeszcze nie teraz… po szóstym, najpierw podbieg. Pamiętaj o postawie i… NA BOGA! Boksujesz czy biegasz?! Kąt prosty w łokciach! Rozluźnij pięści! Dziewczyno… Weź daj sobie spokój i skończ się ośmieszać.
CO SIĘ DZIEJE?! Kiedyś wystarczyło tylko biec. Do tego drzewa, potem do śmietnika, do tamtej bramy, do latarni, a skoro jestem przy latarni to zaraz będę w domu to po co się zatrzymywać i odpoczywać? A teraz? Kompletnie się pogubiłam.
Złe emocje. Za złymi emocjami idzie w parze złe jedzenie. Zajadanie emocji, bolący żołądek i coraz gorsze bieganie z coraz cięższym smalcem wokół brzucha i bioder.
Co do pulsometru to niestety nie bardzo wiem jak go obsługiwać. Podczas uruchamiania biegu na ipodzie pojawia się nowa opcja: wybór tętna wokół którego chcę się poruszać? Dziś nawet udało mi się chyba coś tam ustawić, bo podczas zgrywania danych na stronę najek nie płakał, że coś jest nie tak ;) W dodatku mam wrażenie, że się duszę, gdy mam go na sobie ;p jakbym nie mogła odetchnąć (nie nie mam go za ciasno zamocowanego ;)) – za dużo kombinowania, musimy się dotrzeć ;)
Jutro wyjeżdżam do Piły. W sobotę o 16 startuje muzyczny ćwierć maraton. Marzyła mi się życiówka. Teraz marzy mi się przebiec bez bólu piszczeli :/ ach no i ukończyć, bo mam na to tylko 1,5h.
Muszę dogonić to uczucie!
Planuje biec bez pulsometru, z ulubioną muzyką, bez stresu. Wcześniej w Pile chciałam biec na rekord – podobno trasa miła, łatwa i przyjemna, ale czas przypomnieć sobie jaką radość sprawia sam bieg. Jak uskrzydla. Mam nadzieję, że mi się uda i od poniedziałku wrócę do treningów. W końcu czas ucieka.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Interwały, górki i gdyńskie poruszenie.

Jeżeli chodzi o mnie to za dużo na jeden dzień ;) mimo, że całość to było jakieś 10km łącznie z dobiegnięciem na miejsce i powrotem… Na jutro w planie miałam osiem kilometrów – robię dzień wolny. W końcu „pojoguje” i wybiorę się na siłownie ! Ostatnio ciężko mi słuchać pani od „podróży w głąb siebie” i robię wszystko żeby rozciągać się bez niej ;p W czwartek wynurzę się na basen, a w piątek powrót do biegania.
Rano tradycyjnie, jak w każdy znienawidzony wtorek robiłam górki. Szło mi ciężko i czułam się nie wyraźnie. Odżyłam dopiero na interwałach, choć i tu biegłam jeszcze „za wolno”, bo pewien Pan maszerujący z kijkami mnie popędzał :D Okazało się, że w zeszłym tygodniu to nie interwały były złe tylko Nike+ nie pokazuje na wykresie odcinków 30 sekundowych. Niestety tu wygrywa endomondo, które specjalnie dziś włączyłam żeby sprawdzić czy mój „sprint” jest naprawdę tak żałosny, że nie widać go na wykresach ;) Zatem interwały były. Nawet czas 30s. endomondo zaznaczyło. Najek się nie sprawdził w tej kwestii :( Trudno! Wróciłam do domu, szybkie pranie koszulki biegowej (dobrze, że tak szybko schnie!), obiadek i już o 17.30 błagałam Lubego żeby poszedł ze mną na Gdyńskie Poruszenie. Moja lepsza połówka długo kazała się przekonywać, więc dotarliśmy spóźnieni ;) Na szczęście tylko kilka minut, ale biegnąc na miejsce (bo przecież nie pojedziemy autobusem! Jakby to wyglądało ;p) prawie wyplułam płuca usiłując utrzymać „naturalne” tempo Lubego.
Gdyńskie Poruszenie i różowy oszołomek stojący na baczność ;)
Jak było? Było super! Super zimno ;) Zajęcia prowadziła pani Iwona Suchenia.  Zaczęliśmy od
truchtu, później kilka ćwiczeń rozgrzewkowych, znów trucht, ćwiczenia ogólnorozwojowe, trucht na koniec i rozciąganie :D
Za dwa tygodnie kolejne zajęcia i już wiem, że przełożę wtedy interwały i górki na środę (albo poniedziałek) żeby nie skończyć jak dziś, czy raczej jutro, bo czuję, że zakwasy będą srogie :D Zwykle same górki dają mi w kość!

niedziela, 7 kwietnia 2013

Tydzień za mną! O Gdyńskim poruszeniu i Herbalife Triathlon.

Dziś siódmy kwietnia, siódmy dzień mojego nowego planu treningowego, siódmy dzień tygodnia czyli dzień lenia, ALE! Przede wszystkim dziś jest półmaraton w Berlinie! Od dziesiątej zaciskam moje pulchne piąstki trzymając kciuki za dziewczyny z teamu: Martę i Kamilę, które dziś mierzą swoje siły na dystansie 21km. Mam nadzieję, że po powrocie, gdy emocje opadną napiszą tu piękną i obszerną relację z biegu! Zazdroszczę im potwornie, że nie mogę być tam z nimi…
Plan treningowy na ten tydzień wykonany w stu procentach. W tym tygodniu pokonałam troszkę ponad 37 kilometrów i jestem z siebie bardzo zadowolona, bo… żyję :D I czuję się świetnie! Plan treningowy mam poukładany do zajęć na uczelni, więc żadne wymówki nie wchodzą w grę. Wczoraj robiłam dłuższe wybieganie: 10 km i po czułam, że mogę więcej! W przyszłą sobotę zmierzę się z dwunastką ;) a później wrócę do dyszek w postaci nadchodzących wielkimi krokami imprez biegowych.
Do Gdyni zawitała wiosna! Dziś jest siedem stopni na plusie (dlatego trochę żałuje, że dziś dzień lenia, ale jak napisał mi ktoś mądrzejszy ode mnie: „regeneracja też jest częścią treningu”) mam nadzieję, że temperatura się utrzyma i wyciągnę z szafy moje nowiutkie biegowe spodnie ¾. Nie wyobrażam sobie, że miałabym biec w Pile w termochronnych! Co to, to nie! Razem z wiosną zawitała też nowa inicjatywa Gdyńskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji. GOSiR zorganizował w Gdyni poruszenie! Będzie to cykl spotkań dla biegaczy, kijkarzy i rowerzystów, podczas których będzie się podobno można wiele nauczyć. Polecam stronę: http://poruszenie.gdyniasport.pl/ . Pierwsze spotkanie już we wtorek 9 kwietnia. Ja na pewno się tam pojawię ;) We wtorki co prawda robię górki i interwały, ale mam nadzieję, że w środę będę w stanie wstać z łóżka.
Zastanawiam się czy nie zgłosić się jako wolontariuszka do Herbalife Triathlon. Nie jestem za stara? ;p Nie wiem co taki wolontariusz powinien robić ;) Impreza będzie odbywać się w Gdyni w dniach 9-11 sierpnia. W tym czasie nie planuje żadnych startów (po za łapką tydzień wcześniej), więc korci mnie żeby się zgłosić. Uwielbiam robić z siebie kretynkę na trasie, kibicować ludziom, krzyczeć żeby biegli szybciej, bo mogą więcej ;) Może zabezpieczenie trasy? Albo punkty odświeżania? Trzeci dzień już się nad tym zastanawiam i nawet dłuższe wybieganie w podjęciu decyzji nie pomogło ;)

środa, 3 kwietnia 2013

A czy ty biegałeś w święta?

Od pierwszego kwietnia radośnie realizuję nowy plan treningowy. Wiosno-zima zorganizowała mi wspaniały śmigus-dyngus w postaci gradu i śniegu w twarz przez pierwsze 4km założonego na świąteczny poniedziałek bieganka. Prawie się złamałam! Prawie.  Założyłam, że będę biegać plus minus 30 kilometrów tygodniowo. Czas zacząć robić jakieś biegowe postępy! Jak nie związane z tempem to może chociaż z wytrzymałością? Rozpisałam plan na kwiecień i maj.
Plan powstawał w bólach przy pomocy Runners World i internetu.
W tym czasie czekają mnie cztery starty na dziesięć kilometrów: Muzyczna ćwiartka w Pile, Run Toruń, Bieg Europejski w Gdyni i Kwidzyński bieg Papiernika. Cel na kwiecień i maj: BYĆ BIEGACZEM. Misja: NIE USZKODZIĆ SIĘ!
Planuje zakup książki Jerzego Skarżyńskiego „Biegiem przez życie”, bo niestety na trenera mnie nie stać ;) a szkoda! Czasem czuję się jak dziecko we mgle ;) Dzielnie też wykonuje polecone przez fizjoterapeutę ćwiczenia na mięśnie głębokie – choć przyznam się szczerze, że ich nie cierpię!
Wczoraj zaliczyłam pierwsze w karierze interwały i podbiegi. Uda i pośladki piekły niemiłosiernie gdy pokonywałam nasze Gdyńskie, prawdziwie górskie, górki ;) a interwały? Wydawało mi się, że dałam z siebie wszystko! Założenie jest takie: 6 razy 30 sekund sprintu na 100 sekund przerwy w marszu. Wiem żaden tam wyczyn, ale nigdy tego nie robiłam ;) W każdym razie, albo najek i nie wyczuł mojego 30 sekundowego sprintu, albo mój sprint był mega żałosny, bo nie zapisał się na wykresie Nike+. Ze smutkiem podejrzewam, ze prawdziwa jest niestety druga opcja. Nic to w przyszłym tygodniu spróbuje raz jeszcze. Interwałowo - górkowe wtorki stanowczo są najmniej przeze mnie lubianym dniem tygodnia. No, ale ile można być początkującym biegaczem?! Trzeba w końcu ruszyć z kopyta ;)