poniedziałek, 13 maja 2013

Bieg Europejski Gdynia 2013 czyli mój koszmar

W sobotę 11 maja obudziłam się pełna złych przeczuć. Świeciło słońce… od kilku ostatnich dni padało i cicho miałam nadzieje, że dobra passa dla alergików się utrzyma. Niestety. Świeciło słonko, ziemia zdążyła wyschnąć i tradycyjnie wiało. Z samego rana pożarłam się z Lubym, który się nie wyspał i był zły jak osa. Jednym słowem nastrój w dniu startu -1000. Po pożywnym śniadanku, na które tradycyjnie już składały się kanapki z dżemem zapakowaliśmy się w autobus i pojechaliśmy do centrum. Ledwo zdążyliśmy na zdjęcie przy trapie Błyskawicy, które zorganizował kolega Piotr. Sfotografowaliśmy się między innymi z członkami Padł Na Ryj Team, których z tego miejsca pozdrawiam ;)
zdjątko przy trapie :D
Nowością z okazji biegu europejskiego były strefy startowe. Każdy na numerze miał kolor odpowiadający danej strefie i tak należało się ustawiać. Ludzi – multum. Ponad trzy tysiące! Czułam się prawie jak podczas biegnij warszawo ;) odzwyczaiłam się już od takich dużych biegów. Dąbrowa, Piła i Toruń przy Gdyni wypadają bardzo kameralnie ;)
i wystartowali!
Tradycyjnie sygnał do startu padł z działka Błyskawicy i… no nie, nie ruszyliśmy ;) Trzeba było
chwilę poczekać, aż w końcu zaczęliśmy przemieszczać się w stronę startu powolnym krokiem. Uroki ostatniej strefy startowej ;) Gdy mijałam linię startu spiker oświadczył radośnie, że minęły już 4 minut od wystrzału – no super. 4 minuty, czyli o życiówce brutto mogę zapomnieć. Pierwsze dwa kilometry to była jakaś masakra. Wywalczyć dla siebie kawałek chodnika – bezcenne. Niestety równało się z cudem… Niektórzy ludzie wychodzą z założenia, że skoro są w ostatniej strefie startowej to przecież mogę się ustawić na jej początku, bo to przecież ostatnia! Wkurzało mnie to, że nie mogę znaleźć swojego rytmu, bo co go chwytałam to jakiś człowiek stawał mi na drodze i naprawdę nie było szans żeby go wyprzedzić! Ni to z prawej ni to z lewej… ech. To był naprawdę zły dzień na bieganie. NAPRAWDĘ ZŁY. Na Polskiej się rozluźniło, ale i tak biegło mi się źle. Na 5,5km skorzystałam z wody (pewna urocza pani wyrwała mi kubek z ręki… ja nie wiem, ale takie rzeczy zdarzają się tylko w Gdyni! Na innych biegach wszyscy są dla siebie mili i uprzejmi – ja wiem jak to głupkowato brzmi, ale tak jest! A tu mi laska normalnie kubek wyrwała…. No ale nic poczekałam aż przemiły wolontariusz naleje mi nowy) i pobiegłam na podbój przeklętego podbiegu na świętojańskiej. Myślałam, że umrę, ale się udało ;) świętojańska pokonana biegiem!
medal ;)
Gdybym tylko nie skusiła się na wodę przy biegosferze… no ale gorąco i tak dalej to się chciało. Spokojnie dałabym sobie radę bez wody a tak straciłam tylko cenny czas czekając na nią… no i za karę przy zbiegu na bulwar była kolka – sama chciałam. Na bulwarze mijałam tych, którzy przesadzili. Jeden pan miał drgawki inny wymiotował – ja się pytam ludzie po co?! Toż chodzi o zabawę! Mi w sumie nie było zabawnie podczas tego biegu, ale są lepsze i gorsze dni na bieganie, ja miałam gorszy, ale nie na tyle zły by czuć się źle do tego stopnia żeby miało mi się coś stać. Gdyby tak było zeszłabym z trasy bez wahania.
Ostatecznie czas brutto: 1h03min32s. netto: 1h01min22s.
Trzeba trenować, zrzucać smalec i może… któż wie? Może na świętojańskim pęknie godzina? :)
Za tydzień Bieg Papiernika – planuje bieg rekreacyjny na czas w okolicach godziny dziesięć :D Stara jestem odpocząć muszę i trochę wyluzować ;)
brakuje jeszcze dwóch części układanki

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz