poniedziałek, 15 października 2012

Biegnij Warszawo 2012 mój biegowy debiut ;)

Biegnij Warszawo 2012 czyli pierwszy wspólny start Seksi Czikk Team. Jak było? Było zimno! Drużyna spotkała się tam po raz pierwszy w „realu” i muszę przyznać, że odnalezienie się w tłumie biegaczy stanowiło dla nas nie lada problem ("jesteśmy pod wielkim ekranem!' "my też jesteśmy pod wielkim ekranem!") ostatecznie spotkanie ułatwiły nam stoły z medalami - niczym prawdziwe blachary odnalazłyśmy się przy pamiątkowych blaszkach ;) Dla części z nas był to debiut startowy, ale to nie sam bieg, ale właśnie spotkanie było największym wydarzeniem ;) Trasę pokonałyśmy ze śpiewem na ustach – jedna została zaatakowana przez studzienkę przez co teraz biega z sercem (do biegania!) na kolanie ;) Uważajcie warszawskie studzienki są krwiożercze! Na metę wbiegłyśmy wszystkie razem trzymając się za ręce – pokonanie 10 km zajęło nam ok. 1h11min. Do Warszawy na pewno wrócimy jeszcze nie raz! Traktując Biegnij Warszawo jako drużynową imprezę rekreacyjną… chyba ;)
Seksi Czikk Team na Biegnij Warszawo 2012
A teraz moimi oczami ;)
Pierwszy bieg: Biegnij Warszawo 2012. Przygotowania zaczęłam z początkiem sierpnia i były to moje pierwsze kroki biegowe w ogóle ;) Zaczęłam z planem Jerzego Skarżyńskiego dla początkujących, który zrobiłam do 5 tygodnia oczywiście bez ćwiczeń na rozgrzewkę i z youtube’owym panem od ośmiominutowego rozciągania. CUD, ŻE SIĘ NIE USZKODZIŁAM. Od połowy września na przemian chorowałam i nie miałam czasu, wiec gdy przyszło jechać do warszawy czułam się kompletnie nie przygotowana. Dzień przed startem zjadłam solidną kolację w postaci schabowego z ziemniakami  - spałam u rodziny i ciężko było odmówić cioci, która nie dość, że dała dach nad głową to jeszcze nagotowała tyle jedzenia, że pułk wojska by się najadł. Na miejsce „zbiórki” przybyłam dwie godziny przed startem i nieźle wymarzłam. Za to obejrzałam każdy kąt od toi-toików przez szatnie do sceny i stołów z medalami ;) Udało mi się spotkać z koleżankami, z którymi przez Internet umówiłam się na ten bieg i… ruszyłyśmy ;) Oczywiście już po trzecim kilometrze chciałam przejść do marszu, ale te killerki mi nie dały! Kazały biec, motywowały, ciągle widziałam je albo obok albo tuż przede mną. Najgorszym momentem było dostrzeżenie podbiegu: „Ej Anita to są biegacze tam z przodu?” „niee… coś ty! Gdyby to byli biegacze to tam musiała by być… MEGA GÓRKA!”. Na podbiegu, jakby mojego wysiłku było mało zaatakowała mnie warszawska iście krwiożercza studzienka – padłam na kolana i wstałam tak szybko, że koleżanki śmiały się, że opanowałam sztukę teleportacji. Ale kurcze! Jeszcze by ktoś zobaczył i wstyd na całą stolicę! ;) Do końca biegłam więc już z dziurą w nowych spodniach i raną ciętą/szarpaną na kolanie (odwiedziłam później nawet namiot pierwszej pomocy i powiedziałam ratownikom, że ta noga to już tylko do amputacji się nadaje, na szczęście udało im się ją uratować i bardzo profesjonalnie zakleić plastrem ;)).  Na metę wbiegłyśmy wszystkie razem trzymając się za uniesione w geście zwycięstwa ręce. Czas? Zabójczy! 1h11min ;) ale czułam się jak królowa świata! Po biegu jedyna w teamie warszawianka Marta zabrała nas na „najlepsze w Warszawie frytki z okienka” szkoda tylko, że ledwo byłam w stanie coś przełknąć ;) Po łebkach zwiedziłyśmy stolicę i już wieczorem siedziałam w polskim busie zmierzającym do Gdyni – wciąż z medalem na szyi. Chyba nikt nie sądził, że po tak morderczym wysiłku szybko się z nim rozstanę chowając go na dnie torby?! Dziś zajmuje honorowe miejsce na mojej medalowej „ścianie płaczu”. Dzień po biegu miałam takie zakwasy, że ledwo dałam radę zejść po schodach i dojechać na uczelnie ;) Mam nadzieje, że w październiku znów pokonam trasę Biegnij Warszawo, w tym samym składzie tylko może z troszkę lepszym czasem?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz