Jeżeli przeżyłam ten taniec na lodzie to już żaden uliczny półmaraton nie jest mi straszny.
Toruń jest przepiękny. Ma jedyną w swoim rodzaju atmosferę. Cudownie przybrane światełkami Stare Miasto przywitało nas w sobotni wieczór. A my co? Ledwo to zauważyliśmy! Biegiem
- Piękne Stare Miasto
zameldowaliśmy się w hostelu by już za chwilę jeszcze szybciej wyruszyć na poszukiwanie biura zawodów. Odebranie pakietu startowego dzień wcześniej postawiłam sobie za punkt honoru. Wszystko po to by zminimalizować ilość rzeczy noszonych przez Rafała gdy będzie na mnie czekał w trakcie półmaratonu (dodam, że się udało :D nosił tylko balsam do ust!). Trafienie do biura zawodów okazało się nie lada wyzwaniem. Niestety w kwestii oznakowania organizatorzy się nie popisali… W końcu do naszej dwójki dołączyli inni biegacze i stworzyliśmy całkiem sporą „grupę poszukiwawczą”, która na szczęście po kilku minutach roztopiła się przy stołach z pakietami startowymi. Oprócz numeru pakiet
- Co ja pacze? Spartanin!
zawierał tradycyjną Mikołajową czapkę i bawełnianą koszulkę – niestety! Nie było już wybranego przeze mnie rozmiaru… Trochę to nie w porządku, bo po coś przecież zaznaczałam rozmiar w formularzu rejestracyjnym (tyle było mierzenia innych koszulek i paniki nad właściwym rozmiarem!). Przełknęłam jednak tę cytrynę i poprosiłam Panią o dużą koszulkę męską z myślą o tym, że pod nią założę po prostu moją biegową bluzę – w ten sposób nie tylko zasłoniłam przed mrozem tyłek, ale również zyskałam piękną pamiątkową koszulę nocną! ;)
Prosto z biura zawodów skierowaliśmy się na dworzec PKS, bo odebrać Anitę i jej koleżankę Monikę, które jechały aż z Gliwic i przez warunki pogodowe miały biedne aż godzinę opóźnienia! O 20.00 byliśmy już w komplecie – dołączyły do nas Magda z Martą i zjedliśmy wspólnie kolację w pierogarni Stary Toruń. Przyznam szczerze, że zabrakło mi na tym wyjeździe spokojnej chwili żeby poplotkować (zwłaszcza z Anitą) niestety wynikało to z tego, że dziewczyny spały w szkole a ja z Rafałem wygrzewaliśmy „stare” kości w
hostelu freedom (POLECAM GORĄCO!!!).
- Gotowa na wojnę!
Przed pójściem spać przygotowałam sobie „wstępny ubiór na wojnę” i milion razy powtarzałam w myślach „taktykę” POWOLI, POWOLI I RAZ JESZCZE POWOLI! Między 7 a 7.30 na kilometr!!! Pierwszy raz nie wzięłam na bieg swoich agrafek i co? W pakiecie ich nie było! Na szczęście Magda miała dodatkowy komplet i poratowała moją rozczochraną głowę ;p
Rano w dniu biegu miałam poważne wątpliwości czy to na pewno jest dobry pomysł. Do wątpliwości dołączyło jeszcze pęknięte naczynko i krew z nosa zaraz po przebudzeniu (czy to zły znak? Nie ma że boli! To trzecie podejście do półmaratonu i byle krew z nosa mnie nie powstrzyma!!!). Wskoczyłam w przygotowane przeddzień ciuchy biegowe i wyszliśmy z Lubym na zakupy – śniadanie rzecz ważna, ale przy okazji można przetestować zestaw odzieżowy i co? CIEPŁO! Decyzja zapadła więc błyskawicznie – jedna warstwa mniej. Po powrocie do hostelu między przegryzaniem drożdżówki i popijaniem jogurtu (mój ulubiony posiłek przedstartowy ;) ) ściągnęłam z siebie najniższą warstwę i zostałam w samej bluzie i nałożonej na nią koszulce startowej. Wątpliwości prysły. Czas jechać! Narzuciłam na siebie płaszcz i ruszyliśmy ponownie do biura zawodów – tym razem zabrałam ze sobą głowę i nie zapomniałam o drobiazgach przywiezionych dla dzieci z domu dziecka nr 4 w Toruniu. Nic wielkiego, aż głupio mi się zrobiło, gdy Pani wręczyła mi pamiątkową gwiazdkę na choinkę NO BO ZARAZ! TO JA MIAŁAM BYĆ MIKOŁAJEM!
- Pamiątkowa gwiazdka :)
Płaszcz został w depozycie, gdzieś w tłumie mignął mi pan Jerzy poznany na Biegu Dębowym w Dąbrowie (biegł z nr 79, pozdrawiamy!), a przy autobusach dowożących na start spotkałam Piotrka (
ZAPRASZAM!). Wspólne zdjęcie było obowiązkowe ;) zawsze zastanawia mnie jak to jest, że w takim tłumie (ponad 4 tys. biegaczy) zawsze trafi się na kogoś znajomego :D Ostatni całus dla Rafała i już jadę z Magdą i Martą na start (niestety w tłumie zginęła nam Anita :( )
- Seksi Czikk Team i Fitek ;)
Dojeżdżamy, nogi same chodzą w miejscu (z zimna? Czy podekscytowania? Temperatura: -2stopnie C), ostatnia szansa na zaliczenie toi-toika i ruszamy na most. Tam znów kilka pamiątkowych fotek i nagle… fala mikołajów rozlewa się po Toruniu. ZEGAR RUSZYŁ!
- Pamiątkowa fotka z Piotrkiem tuż przed startem :)
Powtarzam sobie: nie daj się ponieść! 7-7.30, zmieścisz się w 3 godzinach i tylko o to dziś walczymy. Ale jak tu nie dać się ponieść emocjom i nogom gdy doping w Toruniu jest taki wspaniały?! Przez pierwsze 10km wiodących przez miasto musiałyśmy z Martą ostro ze sobą walczyć. Kibice wołali: „szybciej szybciej!” A my z Martą: „cholera! Wolniej! Znowu za szybko!”.
- Uśmiechnięte Czikki na 10km :)
Pilnowanie tempa bardzo się opłaciło, gdy trasa zawiodła nas w las ;) Gdyby ktoś mi powiedział, że będę biegła przez totalnie oblodzone leśne wertepy to z pewnością nie zdecydowałabym się na start. Na szczęście nikt mnie o tym nie poinformował, więc noga za nogą pokonywałam tę ślizgawicę. Parę razy udało mi się uniknąć wywinięcia orła, a od 12km moje nogi poruszała już tylko jedna myśl: na 14km będzie herbata!!! I chwała Bogu za tę herbatę! Wypiłam aż 4 kubki, które przegryzłam połówką batona musli ;p Swoją droga pijąc myślałam tylko o tym, że jestem durna – kubek, dwa ok. ale CZTERY?! Kolka murowana! Na szczęście kolki nie było, więc dobrze, że nie pożałowałam sobie tej najlepszej w moim życiu herbaty ;) Biegłyśmy z Martą dalej (ona skusiła się na banana), ale z każdym kilometrem zaczepiałam coraz więcej osób: „przepraszam bardzo… Pani/Pan z Torunia? Kiedy w końcu skończy się ten CHOLERNY LAS?!”.
Gdy w końcu wybiegłyśmy na asfalt myślałam, że rzucę się na kolana i zacznę go całować ;p na szczęście nie miałam już na to siły. Moja radość nie trwała długo, gdyż po chwili znów dreptałyśmy leśnym duktem... no co za złośliwość! Mijamy tarczę z napisem 21km i nie ma asfaltu! Przebiegłyśmy
- Na mecie Anita wyglądała jak zwykle pięknie, a ja? No cóż :D JAK ZWYKLE! ;)
za biblioteką główną UMK i koło „Odnowy” przypomniało mi się jak marzłam tam kiedyś przed koncertem Comy, biegniemy dalej. Wszyscy krzyczą, że już blisko a tej mety wciąż nie widać! W końcu mijamy lodowisko Tor-Tor to już chyba naprawdę bliżej niż dalej? Przy trasie stoi Rafał szybki całus i już obracam się na pięcie i biegnę dalej, wlatujemy na stadion (znów ślisko i trzeba się starać o utrzymanie pionu) przed nami biegnie jakiś chłopak, obok niego inny krzyczy, że ma przyspieszyć „zobacz dziewczyny zaraz cię wyprzedzą i będzie wstyd!”. Tamten mówi, że nie da już rady przyspieszyć, chłopak patrzy na nas i mówi „no dziewczyny! Zawstydźcie go! Dajecie!”. Głowa mówi: nie… kolana mówią: nie!, Marta pyta: „biegniemy?” kto krzyknął, że tak? Kto doładował nagle baterie i gdzie ja lecę? Przecież ja nie mam już siły! Co to za sprint?! Lecimy razem, a chłopak z tyłu krzyczy do swojego towarzysza: „patrz co się dzieje! Patrz co się dzieje!!!”. Wyprzedzamy jakąś dziewczynę, skąd ona się tu wzięła? I nagle: META. Jak to? Już?! Ktoś zakłada mi medal na szyję, ktoś inny wręcza folię… pokonałam pierwszy w życiu półmaraton! Nie, nie, nie, nie będę płakać! Chyba nie będę… Chce herbaty! Jak to nie ma?! T___T Idziemy po zupę i piwo, łykam szybko zupę i mówię Marcie, że się zdzwonimy – pełen namiot obcych ludzi a Rafał gdzieś tam czeka… Niestety na stadion nie wpuszczali kibiców, a to z nim chciałam świętować, to on był dumny! Chwytam drożdżówkę i lecę go szukać – podekscytowana zapominam zabrać płaszcz z depozytu ;p musimy się po niego wrócić, w końcu spotykamy Anitę – w kolejce do depozytu :D
- Najpiękniejszy, najbardziej wywalczony, najulubieńszy ze wszystkich, wspaniały MEDAL!
Myślę, że mam prawo być z siebie dumna. Może czas 2 godziny 32 minuty nie jest zabójczo dobry (może nie jest nawet wcale dobry ;p ), ale dla mnie równa się z wykonaniem planu w stu procentach. Ani razu nie maszerowałam. PRZEBIEGŁAM PÓŁMARATON. I tego nikt mi nie odbierze. Czy wrócę za rok? Nie wiem, ale polecam ten bieg każdemu. Nie dla życiówki, ale po to by poczuć atmosferę tej imprezy i pooddychać świątecznym, piernikowo-pierogowym powietrzem Torunia.