Pojechaliśmy sami z Rafałem. Głównym
celem imprezy było to żeby wreszcie zwiedzić Toruń, a nie tylko po nim biegać.
Był to "jubileuszowy" bieg Rafała, to tam w 2013 po raz pierwszy
wystartował. Po przyjeździe zameldowaliśmy się w hostelu freedom i pojechaliśmy
odebrać pakiety do centrum handlowego Plaza. Panował w nim trochę
postapokaliptyczny nastrój, ponieważ był to 3 maja i wszystkie sklepy były
zamknięte. Tylko kręgielnia i mieszczące się przy niej biuro zawodów tętniło
życiem. Odebraliśmy pakiety - ja dostałam koszulkę na skrzata: bo jak kobieta i
biega to na pewno nosi eSkę ;p W pakiecie najfajniejsze moim zdaniem były
odblaski i numer startowy - jak zwykle w Toruniu bardzo fajnej jakości. Po za
tym pełno makulatury oczywiście.

Nie chcieliśmy robić z tego wyjazdu
wielkiej pardobickiej (mamy do tego tendencję), ale chciałam też żebyśmy
zobaczyli jak najwięcej. Po odebraniu pakietów poszliśmy na... kebab (bardzo
dietetycznie), a następnie do planetarium. Niestety nie było już miejsc na
pokaz więc wybraliśmy się do muzeum Tony'ego Halika. Później zjedliśmy lody
(Lenkiewicz <3), poszliśmy na zwiedzanie Torunia z biegowym przewodnikiem
ubranym w strój krzyżacki i o 19.15 wylądowaliśmy w planetarium. To był
"pierwszy raz" Rafała, więc był podekscytowany, niestety jakość
naszych polskich planetariów pozostawia wiele do życzenia (muzyczka midi,
rozmyty obraz), więc odczucia "po" były mieszane ;p Po kolacji w
manekinie ułożyliśmy się grzecznie do snu.

W dniu startu było... zimno. Tzn.
było zimno mi ubranej w t-shirt i szorty biegowe ;) Przed startem załapaliśmy
się na podpis od Otyli Jędrzejczak, która wydawała kolorowe balony, czyli
nietypowe "strefy startowe". Trasa jak zwykle w Toruniu bardzo
malownicza warto tu wspomnieć niesamowity doping na motoarenie (odbywały się
tam jakieś zawody rowerowe). Biegło mi
się dobrze, ale niestety spuchłam na 8 kilometrze po dwóch podbiegach... po
wbiegnięciu na zabytkową kostkę brukową wykręciła mi się noga (ostatnio mam do
niej pecha) i czułam ją aż do samej mety. Generalnie jak zwykle biegłam
"żeby dobiec", dopingowałam na trasie kibiców, którzy w tym roku
wyjątkowo się obijali i śpiewałam na całe gardło jak wariatka ;p Dobiegłam na
metę po 1h 06min 03s ;p Rafał już na mnie czekał, jak zwykle pobił życiówkę ;) Po
biegu najbardziej brakowało mi znajomych
nie bardzo mieliśmy się z kim pośmiać i pogadać ;p zjedliśmy grochówkę
(najlepszą w Toruniu, niestety w tym rokuj nie dali piwa!) i ruszyliśmy
zwiedzać dalej. Zaliczyliśmy rewelacyjną muzeum piernika, wierzę widokową i oczywiście
pierogi (tym razem z wody) w pierogarni Stary Młyn. Na koniec opijaliśmy się
piwem w piwiarni Jan Olbracht :D Świetny majówkowy wyjazd! Uwielbiam biegać w Toruniu
:)

Brak komentarzy :
Prześlij komentarz